Nikt nie lubi doświadczać słabości. Nie chcemy, aby inni widzieli nas słabymi, a jeszcze bardziej aby tak nas widział Pan Bóg. Robimy co możemy, aby pokazać się od najlepszej strony, ale w głębi duszy, znamy o sobie prawdę.
Czasem upadek, albo jakieś zaniedbanie może sprawić, że zaczniesz unikać kontaktu. Nie chcesz z innymi rozmawiać, a jeszcze bardziej nie chcesz stanąć przed Panem Bogiem. Jeśli masz mnie Panie może widzieć w takim stanie, to wolę, żebyś mnie w ogóle nie widział. I unikamy wtedy modlitwy, albo przychodzi nam ona bardzo ciężko.
Nie zapominaj, kim jesteś dla Boga. On patrzy ponad to wszystko. Ponad te wszystkie słabości. On widzi w Tobie Swoje ukochane dziecko. To ty się dla Niego liczysz.
Czy czujesz, że twoje słabości oddalają cię od Pana Boga? Nie pozwól się oddalić. On ani na moment nie przestaje w ciebie wierzyć.
bardzo mnie oddalają. zwłaszcza teraz, kiedy jest źle.
i tak, wolę, żeby mnie nie widział. i ja wolę nie widzieć Jego.
Nie nie czuję tego tak. Bóg jest jedyną osobą z którą w słabości, zwątpieniu rozmawiam. Uciekam od ludzi ( mąż ) ale nie od Boga.
pozdrawiam :)
Ja też uciekam i od Niego, i od innych. Tak jak teraz. Ale pewnie wrócę niedługo.
Przestałam uciekać, pokazałam pazurki, zaznaczyłam teren. Mimo to znów uciekłam od Boga, i boję się wracać, bo zaraz znów wrócę w grzech. A co w tym najśmieszniejsze nie chce z tego wyjść.
No to trafił Ksiądz teraz w sedno...
Dziękuję. Mam rozkminę na najbliższe parę dni conajmniej.
Pozdrawiam :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Bardzo długo, po updkach trudno mi było spojrzeć Bogu w twarz, więc się przed Nim chowałam. Dziś wiem, że postawa ta wynikała z tego, w jaki sposób na Niego patrzyłam i jaki miałam Jego obraz.
W mojej relacji z Nim nauczyłam się jednej bardzo ważnej rzeczy - Jego miłość do mnie nie jest taka, jak ludzka i On ją wyraża poprzez bezmiar miłosierdzia.
Często potrzebuję zwykłej pokory, by z niego skorzystać...
Chlip. Dziękuję za te słowa, jak zwykle trafiły w samo sedno...
ja bardzo długo uciekałam przed stanięciem w prawdzie przed sobą i Panem w osobie kapłana. Dlaczego? Bo zwyczajnie się bałam. To oddalało, ale teraz po wyrzuceniu z siebie tego co było złe jest lepiej. I nawet kontakt z moim kapłanem jest zupełnie inny bo nie uciekam.
A to wszystko dzięki spotkaniu młodych w Lednicy. Ryba czyni cuda :).
Pozdrawiam pamiętając w modlitwie.
Tak....czasami tak czuje...
Nawet jeśli po raz kolejny obrażam go ciężko tym samym grzechem?
Czasem tak myślę, teraz też, ... czy On w ogóle chce jeszcze na mnie patrzeć.. . Wiem, że zwątpienie w Jego Miłość to pewnie kolejne uchybienie z mojej strony... ale to jest to co czuję. Bardzo chciała bym poznać odpowiedź.
Podnoszę się po kolejnym upadku.
Jestem żywym przykładem tego o czym Ksiądz pisze. Moja słabość sprawia, że nie chcę spojrzeć Mu w oczy, bo boję się tego, co zobaczę, i chyba czasem nie mogę uwierzyć, że to zawsze jest miłość...
Potrzebuję Bożej obecności, a nie potrafię Go dostrzec-paradoks? Aktualnie wydaje się mocno prawdziwy.
Życie i pewne sprawy w nim wyglądają u mnie na walkę z wiatrakami. Wiem, każdy ma swoje sprawy, problemy itp. Dlatego nie proszę ludzi o pomoc-boję się. Przepłakane dni, a czasem noce męczą. Modlitwą tego nie nazwę-bo to słowa w przepłakanych oczach, czasem brak słów i głuche łzy. Więc nie wiem czy to ma jakiś sens tzn. nie widzę go.
Boję się o każdy dzień. Gdy jest nadzieja-to coś ze zdarzeń codzienności ją skutecznie zabija :(.
Pełna sprzeczności i samotności jestem (nawet z tą w tłumie). Irytująca nawet dla siebie, a co dopiero dla innych .
Najchętniej nie pokazywałabym się teraz ani ludziom, ani Bogu z takim dziwnym poczuciem niewiedzy kim i po co jestem. Słabość wyszła na wierzch i przygniotła (dosłownie i w przenośni) to co było promieniami słońca przebijającymi się z zza chmur w natłoku życiowych burz.
Słabości jest tyle, ile jest ludzi. Dla jednych jest to jakiś nawyk, nałóg. Dla innych choroba, a dla kogoś po prostu jakieś wspomnienie, które daje wyrzuty sumienia. Nie jesteśmy doskonali. Dla mnie w takich sytuacjach niesamowita jest miłość Boga dla nas takich, jakimi jesteśmy, choć dużo nam brakuje. Chyba nigdy do końca nie zrozumiem tej miłości, dlaczego właśnie tak ona się objawiła, że Syn poszedł na krzyż także i za mnie... Pozostaje mi tylko wierzyć i ufać Bogu. Pozdrawiam :)
Nie no to u mnie jest zwykle nieco inaczej. Tzn. ja mam raczej coś takiego, że tak się skupiam na tych słabościach, że gdzieś mi się gubi to, kim jestem dla Boga i to, że On jeden może mnie wyciągnąć z tego bagna.
Ale, że słabości jakieś lub upadek powodują, że zaczyna się unikać kontaktu - to fakt, też tak mam. Tylko zazwyczaj zaczynam się wtedy dołować tym, że jestem samotny, że nie ma z kim pogadać nawet o pierdołach.
Dziękuję za ten tekst. :)
A ja bym powiedziała, że problem nie tylko tkwi w tym, że my nie chcemy być słabi i tak postrzegani przez innych, co też często inni nie chcą nas takimi widzieć. Po prostu nie akceptują naszej słabości i nie dają nam prawa do popełniania błędów i głupstw. To sprawia, że nawet choćbyśmy chcieli pokazać się komuś z tej drugiej, słabszej strony, ukazując swój pełny i prawdziwy obraz, nie możemy, bo to automatycznie przekreśla nas w oczach innych, a przynajmniej w jakiś sposób odpycha. Mówiąc o swoich słabościach czy przeżywając je na czyichś oczach, narażamy się na niezrozumienie lub wręcz niechęć. Dlatego, chcąc nie chcąc, musimy być silni - przynajmniej w oczach innych, aby nie sprawiać im kłopotu czy przykrości...
Jeśli chodzi o unikanie kontaktu, to u mnie właśnie tak to wygląda. O ile w przypadku ludzi nie ma z tym większego problemu, bo ich po prostu nie ma (a ci, którzy w jakiś sposób są, nie widzą, że dzieje się coś złego ze mną), o tyle w relacji z Bogiem odbija się to dość mocno. U mnie nie działa zasada "jak trwoga, to do Boga", bo właśnie zwykle kiedy jest źle (albo jeszcze gorzej), kontakt z Bogiem u mnie zanika... Niekoniecznie jest to podyktowane przeświadczeniem, że rzekomo Bóg nie może znieść mojego widoku. To raczej ja mam z tym problem i świadomość własnej nędzy mnie oddala od Boga. Przy tym zniechęcenie i ogólny brak sił do wszystkiego powoduje, że nie mam ich też na modlitwę, którą z czasem ograniczam do minimum bądź zaniedbuję...
I teraz właśnie tak jest. Po tygodniu od spowiedzi nie zostało po niej ani śladu. Miało być wszystko dobrze, pozornie było, a jednak z każdym dniem robiło coraz ciężej i toczyła się coraz większa walka. Do tej pory ją wygrywałam, ale wczoraj w końcu skapitulowałam... Obecnie z modlitwą o tyle nie jest źle, że swoją stałą "ramówkę" odmawiam - nie rezygnuję z niej mimo wszystko. Nie wiem, na ile owocna i dobra jest to modlitwa, skoro często jest pełna rozproszeń i pewnie taka "byle jaka", ale może liczy się chociaż wierność i dobre chęci...? Egh, sama już nie wiem...
["Trochę" się rozpisałam - przepraszam...]
Tea, taka pokusa bardzo często przychodzi po różnego rodzaju upadkach, ale nie należy temu ulegać. Najlepsze, co możemy zrobić, to wbrew tym 'uczucium', które budzą się w nas, jeszcze bardziej przybliżyć się do Niego.
Rybiooka, to bardzo dobra postawa. To jest właśnie ważne, żeby, szczególnie wtedy, gdy doświadczamy własnych niedoskonałości, nie odsuwać się od Niego. Ale raczej umieć to zaakceptować, i prosić Go, aby nas przemieniał.
Baruch, jestem pewien, że tak będzie. :)
Dusiak, nie daj się zniechęcić, nawet jeśli grzech wraca - trwaj przy Nim. On nie kocha Cię dlatego, że niegrzeszysz, tylko dlatego że jesteś Jego dzieckiem.
Ja., cieszę się, że znajdujesz coś dla siebie :)
Dorota, to prawda. Pokora jest tutaj chyba kluczem. Bo jesteśmy nauczeni takiej ludzkiej miłości, która niestety bardzo często ograniczona jest do 'coś za coś' i 'jeśli przekroczysz to, to już cię nie kocham'. I często nieświadomie myślimy i miłości Pana Boga w tych kategoriach. A ona to całkowicie przekracza. U Pana Boga nie ma warunków miłości. Ona jest zawsze.
Salanee, cieszę się że są dla Ciebie pomocne. :)
Dorcia, bronią złego ducha jest strach. I gdzie może, tam będzie z niego korzystał, żeby utrudnić nam czynienie dobra i zbliżenie się do Boga. Świetnie, że się nie poddałaś, miło słyszeć, że czas w Lednicy przyniósł Ci tyle dobra.
Ave, niestety bardzo często jest tak, że pewne grzechy ciągną się za nami latami. I potrzeba wiele pokory, aby potrafić za każdym razem wracać do Pana Boga w Sakramencie Pojednania. Ale zobacz, że jest to także okazja do wzrostu duchowego. Nasza niemoc sprawia, którą tak poznajemy, pozwala nam stawać w prawdzie wobec Pana Boga, takimi jacy naprawdę jesteśmy. Pan Bóg zna i tak prawdę o nas i nas takimi kocha. Nie ma powodu, aby się od Niego oddalać. Daj Mu z siebie tyle ile możesz :)
Dorota Szczęsna, często jest tak, że mamy poczucie, że Pan Bóg jest nieobecny - ze względu, że wszystko się nie składa, albo modlitwa przychodzi nam ciężko, albo po prostu to 'poczucie' Jego obecności, gdzieś znika. Jest jednak zupełnie inaczej. Zwłaszcza jeśli żyjesz z Nim w komunii, możesz być pewna, że jest blisko. Te trudne doświadczenia przychodzące w różny sposób, mogą być dane dla naszego wzrostu duchowego. Całkowitego zaufania. Nie poddawaj się, spróbuj dać Mu z siebie tyle ile tylko potrafisz, pomimo wszystko. Pamiętam w modlitwie.
Zim, rzeczywiście, ta miłość Pana Boga przekracza zrozumienie. Bo po ludzku patrząc, to zbyt wiele, ale to właśnie dlatego, że to Bóg - ta miłość nie ma końca, nie ma warunków.
QbS, jedną z rzeczy, nad którymi warto by się zastanowić, to to, aby - o ile to możliwe - na tych słabościach się nie skupiać. Często jest tak, że zły duch o ile tylko może, będzie próbował nam o nich przypomnieć, by w ten sposób wmawiać nam, że nie jesteśmy godni uwagi Pana Boga. Ale tak nie jest. Zwłaszcza gdy przeżywamy Skarament Pojednania, sprawa jest 'zakopana'. Ważne aby teraz żyć z Bogiem, tak jak tylko potrafimy.
Nobody, faktycznie, niewiele jest takich osób, przed którymi możemy się całkowicie otworzyć, pokazać słabymi, wiedząc że dalej będziemy akceptowani. Od tego często są najbliżsi: rodzice, przyjaciele. Dobrze mieć kogoś takiego. Ale taże uczyć się stawać w prawdzie przed Panem Bogiem.
Krótko po spowiedzi, zły duch często będzie toczył największy bój z nami, bo wie że jesteśmy 'czyści', pełni zapału do czynienia dobra, więc będzie robił co będzie mógł, aby tą odnowioną relację z Bogiem zniszczyć. Warto świadomie po spowiedzi nastawić się na takie dodatkowe wyzwanie.
Wierność na modlitwie jest też bardzo ważna. Nawet jeśli mamy wrażnie, że ten czas 'odklepaliśmy', jeśli jesteśmy w takim stanie, że nie możemy się inaczej modlić, ten czas, także w taki sposób warto oddawać. Pan Bóg i tak do nas dotrze.
Kochani, dzięki serdeczne za wszystkie komentarze, pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! :)