Pewnego dnia Ksiądz Bosko, wchodząc do zakrystii, był świadkiem nieprzyjemnej sceny. Kościelny wymyślał młodego chłopaka od najgorszych, za to, że nie potrafił posłużyć do Mszy. Kapłan natychmiast wstawił się za dzieckiem, którego nawet nie znał.
Krótko potem, rozmawiając, dowiedział się o nim więcej. Chłopak nie miał ojca, nie miał matki. Nie potrafił czytać ani pisać. Był całkowicie zagubiony. Jeszcze tego samego dnia Ksiądz Bosko zaoferował mu pomoc. Ale to był dopiero początek. Takich jak ten młody było we Włoszech wielu. Młody kapłan zaczął rozumieć do czego wzywa go Pan Bóg. Postanowił oddać swoje życie służbie młodzieży.
Dziś młodzi ludzie potrzebują pomocy tak samo jak wtedy. A problemy, które napotykają często są znacznie większe. Rozbite rodziny, brak wartości, brak autorytetów, różnego rodzaju używki. Jeśli nie staną na ich drodze ludzie, którzy jak Ksiądz Bosko, pomogą odróżnić co jest czarne a co białe, pogubią się. A ty możesz być tą osobą, która oświetli drogę. Poprzez to co robisz, to co mówisz. Poprzez to, że ci młodzi ludzie nie będą ci obojętni, że starasz się o ich dobro.
Czy widzisz młodych, których Pan Bóg postawił na twojej drodze? To mogą być twoi znajomi, wychowankowie, rodzeństwo, dzieci. Bądź dla nich drogowskazem.
"Wszelka dobra dusza jest jako ta świeca, sama się wypali, a drugim przyświeca."
Wszystkiego dobrego w dniu Ks. Bosko! Niech Pan błogosławi w salezjańskim powołaniu! Dziękuję za powołanie Księdza Panu Bogu... Pozdrowienia!
Hmmm, no to wszystko pięknie... ja byłam też zachwycona duchem Don Bosko... i może nawet nadal jestem, tylko muszę przetrawić jeden wielki ból jaki zadano mojemu dziecku w salezjańskim przedszkolu...
Kiedy moje dziecko, słabowite z urodzenia cudownie uratowane od śmierci... przeżywające w międzyczasie traumę odejścia młodszej siostry trafiło do przedszkola Salezjanek, myślałam że Pana Jezusa za nogi chwyciłam... Było super... system wychowawczy działał i wszystko kwitło... ale niestety bóg pieniądz wszystko zmienił... władze nadrzędne stwierdziły, że za dużo s. dyrektorka zniżek na czesne udziela i zmieniły dyrekcję... a ta dyrekcja jest "suppper" kształcona w rachunkowości... jak cie nie stać to nikt nie zmusza... nauczyciele z serca zaczęli powoli się ewakuować gdzie indziej, siostry porozsyłano na placówki i wymieniono wychowawców - w ciągu dwóch lat moja córka miała 3 wychowawczynie... ta ostatnia była wyjątkowa!!!! pod każdym względem... dość powiedzieć, że po wymianie kilkukrotnej zdań, po wypunktowaniu założeń systemu prewencyjnego i po kilku incydentach kiedy to kara nie była współmierna do przewiny oraz po podwyżce czesnego żeśmy skapitulowały i poszłyśmy w środku roku do innego przedszkola... i wie Ojciec jakie było pytanie córki na wejściu do tego nowego przedszkola??? ano takie czy na pewno pani X. nie będzie w tym przedszkolu, nawet na zastępstwo... To o czymś świadczy... że wspomnę jeszcze tylko o tym, że odkąd nastąpiły zmiany chorowała mi córka regularnie na brzuszek co kilka dni... a odkąd żeśmy odeszły to już będzie spory czas nie wiem co to ból brzucha u dziecka...
Szkoda...
Mimo wszystko życzę wszystkiego dobrego spadkobiercom duchowym O. Bosko:)
Kasia
wszystkiego dobrego. :) spędziłam ładny kawał dzieciństwa u salezjanów, myślę, że mamy nawet sporo wspólnych znajomych. ten Boży świat taki mały, wszyscy w końcu jesteśmy rodziną.
te stare doświadczenia przydają mi się teraz na integracjach, gdy trzeba się powygłupiać z gitarą - nie mam oporów "dorosłości" więc inni też je tracą. dobrze mnie też nauczono, że kapłan nie jest swoją własnością i jego powołanie jest powołaniem otwartym na ludzi. pokazano mi, że istnieje realna możliwość realizować swoje powołanie do ojcostwa/macierzyństwa nie zatracając przy tym życia modlitwy. :)
bardzo dobrze wspominam ten salezjański okres, ponieważ czułam tak wcześnie, że Kościół jest "mój" ("Bóg mój i wszystko moje" ;P) i jesteśmy w nim _razem_, dani sobie nawzajem, niezależnie od powołania.
i tak zrobiłam się wymagająca... ;P
Myślę że to jest jeden ze znaków czasu. Coraz okrutniejsi ludzie, coraz większe parcie na prestiż, wyścig szczurów... Już od przedszkola współczesny człowiek jest tak kształtowany, żeby był efektywny, żeby umiał jak najwięcej, potem w szkole i na studiach żeby jak najwięcej się uczył, a potem w pracy też się od niego bardzo dużo wymaga, żeby pracował co najmniej 8 godzin i minimum do 65 lat, a jak się wzbogaci, to politycy robią kryzys, żeby pracował jeszcze więcej... I tak to się kręci, oczywiście w dużym uproszczeniu. Ja nie mówię, że mamy być nierobami i nieukami, ale człowiek przez ten mechanizm został mocno zdegradowany. Najmocniej odbija się to właśnie na dzieciach i młodzieży.
Dlatego tak ważne jest to, abyśmy jako chrześcijanie byli aktywni, sama widziałam podczas swojej służby, że pracy jest multum, tylko nie każdy może (a może nie każdy chce?) się za nią zabrać.
Mój blog jest i będzie zawieszony, ale na innych blogach będę się od czasu do czasu pojawiać.
Pozdrawiam :)
Witam ponownie!
Wlasnie-dzieci! Szczerze mowiac mozemy byc dumni i mamy za co dziekowac Bogu, jesli chodzi o dzieci. Owszem, bywaja tez i takie sytuacje, kiedy w domu dochodzi pomiedzy nami a nimi nieporozumien, ale slyszac i widzac dzisiejszy swiat- nie jest zle. Kiedy zaczynalam przygode z macierzynstwem- obiecalam sobie, ze bede z dziecmi zawsze szczera. Nie bedzie w domu tematow tabu i tylko okreslony wiek dziecka bedzie decydowal o formie przekazywania wszelkiej prawdy. Na poczatku moj maz sie krzywil, gdy szescioletniej corce wyjasnialam skad sie biora dzieci, ale dzis wlasnie ta szczerosc daje owoce. Nasze corki sa szczere z nami. Opowiadaja nam o szkole, o rowiesnikach i ich-niestety- czestym toczeniu sie w przepasc. Mozna powiedziec, ze wiemy, kto z kim i jak.... corka nam wszystko mowi. Bardzo jestesmy z tego zadowoleni, bo to otwiera nam drzwi do szczerych rozmow i wlasnie wskazywania drogowskazów w takim codziennym trudnym zyciu. Ona sama, wiemy, ze czasami ma przykrosci w szkole, bo napomni kolezanke, czy dlatego, ze probuje cos komus wytlumaczyc, ze zle robi. To nie jest dzis modne- dobrze sie prowadzic, chodzic co niedziela do kosciola i wieczorem klekac do modlitwy. Ale mamy wrazenie, ze nasze lata pracy nad nia tak mozno wzmocnily jej charakter, ze wszystkie te drwiny nie sa wstanie jej zlamac. Dzis bardzo trudno byc drogowskazem dla mlodego czlowieka. Czasami my- dorosli czujemy sie jak taki drogowskaz z zamazana sprayem nazwa kierunku. Ale nie wolno machac reka -przeciez przyszlosc dzieci to nasza spokojna starosc, prawda? Pozdrawiam jak zawsze i zycze ciepla!:)
Widzę ich codziennie, bo taka jest moja praca w duchu św.Jana Bosko...
Czasami może aż za bardzo bronię tych moich dzieciaków, ale mi ich żal, bo wiem ile mają dobra w sobie, a jeden głupi wybryk nie może przekreślać ich na całej linii.
Widzę jednak, że moja praca ma sens, bo oni wracają, nawet gdy już nie chodzą do ora, przyjdą, pogadają, poradzą się...
To ma sens!
Usłyszałam od córki:" Mamo, jesteś wielka. Chcę być taka jak ty." Mój Boże - pomyślałam - tylko nie to! Z drugiej strony...ona była świadkiem moich licznych upadków i podniesień...i po tym wszystkim coś takiego usłyszeć?...
Własne dzieci. Choć... ja mam syna a z synami chyba czasem trudniej się dogadać, niż z córkami. Przynajmniej w pewnym wieku.
A z powołania jestem nauczycielem, więc mi tych młodych zawsze brak bo nie pracuję w swoim zawodzie. I tęsknię. Może jeszcze kiedyś Bóg da spotkać takich. Niepokornych, złych, skrzywdzonych albo i tylko bezmyślnych. Wszyscy tacy byliśmy...
JOANNO! O rany! Uslyszalas od dziecka najpiekniejsze zdanie swiata!
Kłosu :), dlatego dobrze przyświecać innym, a przynajmniej starać się o to :)
Baruch, dzięki serdeczne!
Kasia, przykro mi czytać, że spotkała Was taka nieprzyjemna sytuacja. Widać, że ktoś gdzieś popełnił błąd, niedopatrzył czegoś bardzo ważnego. Staramy się na naszych placówkach zawsze być wyczuleni na takie sprawy, dlatego przykro mi czytać Twoje słowa. Sam jestem wychowankiem szkoły salezjańskiej, ale moje doświadczenie było zupełnie inne. Część moich znajmych była dyskretnie zwalniana z czesnych, jeśli sytucja finansowa w rodzinie była trudna. Mieliśmy naprawdę dobrych wychowawców i nauczycieli, i był ten klimat rodzinny. Była naprawdę przyjemna atmosfera. I tamto środowisko wybrał także Pan Bóg, aby zainspirować mnie do bardziej radykalnego pójścia za Nim. Moi bracia, znajomi, którzy także chodzili do tej szkoły również mają dobre wspomnienia. Mam nadzieję, że będziesz miała okazję doświadczyć jeszcze Rodziny Salezjańskiej od tej najlepszej strony. Jesteśmy tylko ludźmi, i także czasem się mylimy. Ale młodzież jest zawsze w naszym sercu.
Paulina, dzięki! :) A skąd pochodzisz? Miło czytać, że masz takie doświadczenia, i że robisz z nich dzisiaj użytek. I tak jak piszesz - powołanie do ojcostwa/macierzyństwa nie musi wcale ograniczać życia modlitwy. Wręcz przeciwnie, może je ubogacać. Stajemy się wrażliwi na tych, których nam Pan Bóg powierza i zanosimy ich Jemu, prosimy w ich intencjach. Czasem wyzwaniem staje się poukładanie sobie dnia, tak aby ten czas na modlitwę znaleźć, ale na pewno jest to możliwe.
Kościół, wspólnoty, różne powołania, wszyscy jesteśmy dani sobie nawzajem i wezwani do służby i wzajemnej miłości. :)
Zim, rzeczywiście, dzisiejsze realia nie są najprostsze. Dlatego tymbardziej, ważny jest przykład jaki dajemy. Nawet jeśli w bezpośredni sposób nie jesteśmy zaangażowani w pracę z młodzieżą, to bardzo często przez nasz styl bycia, przez wartości jakimi się kierujemy, mamy na nich wpływ. Ważne, aby starać się i pomagać im kształtować. Dawać dobre wzorce.
Widziałem, że Twój blog jest zawieszony, domyślam się, że rozeznałaś sprawę. Niech Pan Bóg Ci błogosławi.
Katarzyna / Kathryn, zbudowanie z dziećmi relacji, która opiera się na prawdziwym zaufaniu jest prawdziwym skarbem. Nie jest to proste, ale naprawdę warto się o to starać. Dużo łatwiej jest być rodzicem, który wydaje polecenia i oczekuje posłuszeństwa. Ale jeśli brakuje relacji zaufania, często będzie to tylko posłuszeństwo w danej sytuacji, ale wartości nie są przyswajane. Gdy rodziców nie ma, dzieci będą postępować zupełnie inaczej.
Jeśli natomiast uda się zbudować relację zaufania, nasze oczekiwania wobec dzieci są odbierane zupełnie inaczej. Jest to coś, co staje się dla nich czymś osobistym i traktowanym poważnie. Tak można przekazywać i uczyć wartości. I przykład, o którym piszesz, że córka potrafi pójść pod prąd, nie ulegać presji grupy, napomnieć koleżanki tam gdzie jest to potrzebne - to są właśnie owoce tak zbudowanych relacji. Szczerość ma ogromne znaczenie. Podobnie, zwyczajne poświęcanie czasu, bycie z dziećmi. Bardzo budujące, to o czym piszesz :)
Dusiak, praca którą wykonujesz jest o tyle piękna, że masz bezpośredni wpływ na kształtowanie tych młodych ludzi. I jeśli przychodzą do Ciebie, nawet poza oratorium, szukając rady, czy po prostu chcąc z Tobą porozmawiać, to najlepszy znak, że trwasz w duchu Księdza Bosko. Cieszę się, że znajdujesz w tym radość, poprzez Twoją pracę Pan Bóg może do nich docierać.
Joanna, może właśnie widząc jak wbrew trudnościom, wciąż trzymasz się Pana Boga, wartości, było to dla niej inspirujące? Myślę, że to wspaniałe, że córka widzi w Tobie przykład do naśladowania. Tybardziej ważne jest, aby trwać w dobrym, bo w ten sposób pomagam także kształtować się innym.
Liam, myślę, że ważne jest to co w Tobie wciąż jest obecne. Choć nie pracujesz dziś bezpośrednio z młodymi, wciąż masz w sobie zapał, pragnienie aby im pomagać, kształtować. Być może Pan Bóg na nowo postawi przed Tobą podobne zadanie. Ale nawet teraz, możesz ich wspierać, pamiętając o nich w modlitwie, poświęcając czas synowi.
Kochani, dzięki serdeczne za wszystkie komentarze! Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! :)