Z pewnością wiesz jak to jest być niezrozumianym. Reakcje ludzi bywają różne. Czasem mogą sprawić, że zrezygnujemy z czegoś wbrew sobie. Nawet jeśli w głębi duszy wiemy, że jest to dobre.
Po co stawać w obronie kogoś, z kogo i tak wszyscy szydzą?
Po co być uczciwym w pracy, jeśli moich przewinień nikt i tak nie zobaczy?
Po co w piątek nie jeść mięsa?
Po co poświęcać komuś swój czas, jeśli mam dużo ciekawsze rzeczy do roboty?
Po co?
Podejmując się różnych aktów dobroci, czy po prostu praktykując naszą wiarę, często możemy usłyszeć takie pytania. Możemy spotkać się z niezrozumieniem innych ludzi. Może nawet presją, aby tego czy tamtego nie robić. Bo po co?
Dlatego tak ważne jest aby mieć korzenie głęboko zapuszczone w Chrystusie. Aby przyznawać się do Niego, nie tylko wtedy, gdy my Go potrzebujemy, ale także wtedy, gdy On nas potrzebuje.
Czy spotykasz się czasami z niezrozumieniem, przez to, że praktykujesz swoją wiarę? Czy potrafisz trwać mimo wszystko? Jezus potrzebuje twojego żywego świadectwa.
Myślę że to często jest kwestia tego, że dziś wokół nas panuje materializm. Większość ludzi dzisiaj postrzega rzeczywistość według tego, co się opłaca i według naukowych opisów. Według takiej wizji świata człowiek jest tylko organizmem zwierzęcym, który ewoluował od człekokształtnych istot, i który nie jest więcej wart niż zbiór białek, tłuszczów i atomów. Miliony ludzi przyjęły ten pogląd jako prawdziwy, podobnie jak ten, że trzeba być "praktycznym" i robić to, co się opłaca. Rzeczywiście w takim myśleniu nie ma mowy o pomaganiu słabszym, wyśmiewanym czy po prostu tym, którzy z jakichś powodów się wyróżniają (a wiadomo, że w powszechnym myśleniu inny=gorszy).
Pedagodzy, dziennikarze i psycholodzy łamią głowy, dlaczego młodzi ludzie są dzisiaj tacy jacy są, ale to dopiero wierzchołek góry lodowej, bo podstawą jest to, w co wierzą i jak myślą dzisiaj moi rówieśnicy i ludzie już z młodszych roczników.
Ufff, rozpisałam się :) :)
Pozdrawiam! :)
Jestem antyświadectwem wiary chrześcijańskiej.
@Zim młodzież nie jest zła, trzeba się przyjrzeć ich wychowawcom i to nimi najpierw zająć.
@Bracie Jakubie, tak sobie pomyślałam, że nosząc zawsze na wierzchu krzyż, owszem, narażam się na obelgi na uczelni i hasła za plecami "je*ać krzyż", ale to dodaje mi sił. Bo na 18 osób w grupie, znajdzie się kilkoro, którym moje świadectwo pomaga, których Tata za moim pośrednictwem nawraca :)i za to Chwała Panu!
choć jedna doktorantka stwierdziła, że nie ma ze mną dyskusji, bo jestem zantropocentralizowana teologicznie :P ale to takie urozmaicenie ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Niestety, spotykam się z takimi reakcjami ludzi, którzy o dziwo twierdzą, że są wierzący i blebleble, ale nie wyznają zasady, aby chodzić do kościoła, aby uczestniczyć w życiu liturgicznym, aby zastanawiać się nad Słowem Bożym, aby starać się żyć zgodnie z przykazaniami. Po prostu, wybierają wygodne dla nich życie bez zobowiązań, jakie niewątpliwie trzeba mieć wobec Boga. Tłumaczą to wszystko, co wyżej napisałam tym, że oni z Panem Bogiem mogą sobie porozmawiać kiedy chcą, o której chcą i żadne "instytucje" nie są im do niczego potrzebne. Ale już o tym, żeby przestrzegać tego, co zostało wyryte na tablicach zapominają. Tam jest wszystko czarno na białym. Nie będę się z takimi ludźmi bić, nie będę ich przekonywać,to jest jak kopanie się z koniem. Bóg nam dał wolną wolę, kiedyś i tak każdy z nas odpokutuje za te przewinienia, których dopuścił się w tym świecie.
Nigdy nie zapomnę, jak mój brat, pokazując krzyż z Panem Jezusem, który jest zawieszony u mnie w pokoju swojej małej jeszcze wtedy córce powiedział: popatrz tu wisi lotnik... Tak odwrócił się od Boga i kościoła, to uczynili koledzy, kto by pomyślał, że w młodości był zapalonym ministrantem, chodził na pielgrzymki... Teraz nie rozumie, jak można iść odmówić sobie czegoś i wybrać spotkanie z Bogiem. Ja wybieram to drugie, zawsze. Nie da się wytłumaczyć, gdy ktoś czegoś nie rozumie. To do każdego musi przyjść i wtedy przestanie zadawać pytania...
i takie drobiazgi jak - po co przechodzić na zielonym? albo po co nie przeklinać... :)
Ja po prostu ignoruje innych uwagi czy usmiechy pod moim adresem. Albo opowiadam lub odpowiadam na przyklad tak:"dzis jest niedziela, wiec rano kosciol" w taki sposob i z taka pewnoscia siebie, ze inni juz nic nie mowia... chyba wiedza, ze na ten temat to ze mna nie podyskutuja, bo ja tutaj to bezkompromisowa jestem! :) Pozdrawiam
Chrystus potrzebuje mojego świadectwa, ale ja często potrzebuje świadectwa innych. Siadam mocno w wierze,kiedy przykładu wokół siebie nie widzę, albo otaczają mnie wierzący garnący do siebie...wierzący na swój sposób. Wtedy, bardzo cząsto nachodzi mnie niewiara w to, co uważam za słuszne, w to co jest słuszne....wartości się zmieniają. bardzo trudno jest płynąć pod prąd.
O, widzę że zostałam wywołana do tablicy :) Tak że odpowiem.
Pani Anno Lewczuk, a ja nie napisałam że młodzież jest zła. Ale proszę tylko popytać, jakie mają dziś poglądy ludzie tak w wieku plus minus 20-18. Co drugi dziś wierzy, że wszystko jest względne, że nie ma prawd absolutnych, że wszystkie drogi prowadzą do tego samego Boga i tak dalej, i tak dalej... A jeśli wszystko jest względne, jak uczy postmodernizm i ideologia New Age, to kto może nam zabronić - dla przykładu - wymordować 6 milionów Żydów albo zgwałcić koleżankę z klasy?
Po drugie, zgadzam się w 1000%, że takie a nie inne zachowania u młodych ludzi i nastolatków biorą się z tego, co zaszczepiają im do głów nauczyciele, celebryci i rodzice, którzy raczej mają więcej czasu na pracę niż na rozmowę z dziećmi. A jeśli nauczyciel w szkole zaneguje jakąś część Biblii, to jaką może mieć młody człowiek pewność, że cała Biblia (a więc i zawarte w niej zasady życia) jest wiarygodna? Nawet nie zdaje sobie Pani chyba sprawy z tego, jak bardzo polska edukacja jest przesiąknięta naturalistyczną i materialistyczną (względnie postmodernistyczną) ideologią, i to na każdym etapie - od przedszkola po uniwersytety.
Pozdrawiam :)
Doskonale wiem, jak to jest być nierozumianą - ale głównie jako osoba, nie z powodu wiary. Właściwie w jej kontekście rzadko spotykam się z jakąś większą krytyką czy wrogością, ale to pewnie dlatego, że mam dość ograniczone kontakty z ludźmi. Zresztą opinia jakiegoś znajomego nie ma na mnie większego wpływu i na pewno z jej powodu nie zrezygnowałabym z praktykowania wiary. ;)
Niemniej nie tak dawno temu nie mogłam się dogadać z pewnym znajomym-ateistą. Nie miało to nic wspólnego z kwestią wiary - po prostu z rozmów (internetowych) wynikały same nieporozumienia i zarzuty, co było dość męczące. Kiedyś tłumaczyłam tej osobie, że moje nie najlepsze zachowanie wynikało z braku pojednania z Bogiem, ale takie tłumaczenie nie do końca do niej przemawiało, bo chyba nie bardzo uznaje ona kwestie duchowe. Teraz więc już nawet nie mówię, gdy jest źle, że mój stan wynika z popełnionych grzechów, bo wiem, że nie mogę liczyć na jej zrozumienie w tej kwestii. Wobec tego i licznych spięć między nami zaczęłam się zastanawiać, czy w takim razie nie powinnam zakończyć tej znajomości, żeby nie ranić więcej tej osoby ani nie być dla niej antyświadectwem wiary. :( Skoro nie potrafię być zawsze przykładną katoliczką, to może lepiej, żeby wcale mnie nie było, bym swoją nieporadnością nie dawała świadectwa przeciwko Bogu...?
Witam i dziękuję za wizytę! :) Jest mi bardzo miło gościć osobę duchowną na swoim mało duchowym blogu (ale tak się dziwnie składa, że mam drugi, bardziej związany tematycznie: http://iwok.bloog.pl/). :)
Nie wiem, czy spotkałam się kiedyś z niezrozumieniem. Pewnie są dwa powody: jestem przeciętnym świadkiem, a moje otoczenie nie jest antyreligijne. :) Co prawda np. chodzenie na imprezy w piątek wydaje się znajomym normalne, ale nikt się nie dziwi, że mnie na takich imprezach nie ma.
Pozdrawiam serdecznie.
Czasami najtrudniej jest, gdy takie pytania padają na serio lub ze złośliwością od drugiego chrześcijanina. Gdy idziemy bardziej w duchowość albo wybieramy drogę życia poświęconego szczególnie Jezusowi - wszystkie pytania, na które najprostsza odpowiedź brzmi "z miłości", ranią. Trudno świadczyć, gdy znajomy ateista pokaże na siedzącego obok, mówiąc "zobacz, on(a) nie robi z tego problemów" - od małych rzeczy po duże, każdy ma swoje "ale". Świadectwo wśród chrześcijan jest często trudniejsze niż to wśród ateistów, którzy mogą najwyżej uznać nas za głupców czy ludzi bezwartościowych. Tylko na to z ich strony godzimy się prościej, w naszym świecie to naturalne. Z wewnątrz, z własnej wspólnoty, od własnej siostry (/brata) boli najbardziej.
Zim, niestety to przykre, ale zjawisko które opisujesz jest obecne praktycznie w całej Europie, także w Polsce, coraz bardziej. Jakie krzywdzące to dla człowieka. Stwierdzać, że czyjaś wartość płynie z tego, ile jest w stanie wyprodukować, ile ma pieniędzy itp. Każdy z nas jest bezcenny, w oczach Boga. I każdy z nas jest bezcenne, bo jest dzieckiem Bożym. Wydaje się, że sami siebie próbujemy pozbawić tej godności, albo o niej zapomnieć.
Dusiak, nie myśl tak. Zobacz jakie zadania Pan Bóg Ci powierza. On Cię darzy zaufaniem. Pomyśl tylko jak możesz na nie najlepiej odpowiedzieć.
Anna Lewczuk, pięknie że dajesz takie świadectwo. Jest to potrzebne, tak samo jak otwarte przyznawanie się do wartości chrześcijańskich i praktykowanie ich. Przykre jest to, że w dzisiejszych czasach, nawet w Polsce, noszenie takich jasnych znaków naszej wiary budzi w innych tyle niezrozumienia a nawet nienawiści. Ale tymbardziej jest to wyzwanie i ofiara, którą możemy złożyć Panu.
Salanee, ta wybiórczość w wierze bierze się stąd, że wiara wymaga. Pan Jezus nie obiecał, że będzie łatwo. Powiedział, kto chce iść za Mną, niech weźmie swój krzyż. Taka wiara wymagałaby nieraz wielu radykalnych zmian, dlatego wielu ludzi wybiera 'praktykowanie wiary po swojemu'. Tzn. wybiera to co im pasuje, a to co jest zbyt wymagające - odcina. Pytanie tylko, czy idą w ten sposób za Jezusem, czy raczej za własnym wyobrażeniem Boga?
Przykra sprawa z Twoim bratem. Ale tak jak piszesz, wiara z samego intelektu się nie zrodzi. Konieczna jest łaska Pana Boga, Jego interwencja. Kiedy przychodzi to światło, wtedy dopiero rozum może wspomóc to doświadcznie. Dlatego myślę, że najlepsze co możesz robić, to po prostu modlić się za niego.
Amelia, a każdy z tych drobiazgów ma znaczenie :)
Katarzyna / Kathryn, i to jest piękne. Ważne aby mieć mocną świadomość, jak wyrażamy naszą wiarę i aby nie bać się jej wyrażać. To jest często dużym wsparciem dla innych.
Ania, wiem że znajdujesz się w szczególnie trudnej sytuacji, właśnie ze względu na to, że w Niemczech kościoły są prawie puste. Ale może są w okolicy jakieś polskie wspólnoty? Ciężko płynąć pod prąd, zwłaszcza gdy płynie się samemu. Ale Pan Bóg nigdy nie daje więcej niż potrafimy unieść.
Nobody, doświadczenie grzechu jest doświadczeniem każdego z nas. Każdy grzech ma swoje konsekwencje, i często wpływają one nasze relacje z innymi. Ale nie jest to powód, aby relacje zrywać. Nawet jeśli nie zawsze potrafimy postępować, tak jak byśmy chcieli (zobacz Rz 7,18), to zawsze możemy się nawrócić, możemy skierować 'przepraszam' w kierunku drugiej osoby. Ale ważne aby dbać o relacje. Potrzebujemy siebie nawzajem.
Siuzdakowa, różne są środowiska, czasem przyznawanie się do wiary wymaga od nas więcej czasem mniej. Ważne aby umieć znaleźć się w każdej sytuacji (a właściwie prosić Pana Boga, aby pomógł nam się w niej odnaleźć). Cieszę się, że potrafisz praktykować wiarę, nawet jeśli znajomi tego nie robią.
Paulina, zgadzam się niezrozumienie ze strony najbliższych boli najbardziej. Bo od nich oczekujemy raczej wsparcia, tymczasem często bywa inaczej. Wtedy pozostaje nam po prostu ofiarować to Panu Bogu. W ten sposób nasza miłość ku Niemu także coraz bardziej się oczyszcza.
Kochani, dzięki serdeczne za wszystkie komentarze! Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! :)