Każdy z nas nosi ze sobą jakieś ciężary. Są duże i małe. Takie, które napotyka się na drodze, by przenieść przez parę metrów i zostawić. Takie, które ciążą jak kula u nogi, i bardzo ciężko się ich pozbyć. I takie, których nie pozbędziemy się nigdy, bo są częścią nas.
Twój ciężar to może być ktoś kto cię ostatnio zdenerwował. Albo jakaś choroba. A może coś z przeszłości, albo ktoś z rodziny. Może sesja poprawkowa, albo wózek inwalidzki. Ludzie noszą ze sobą tyle różnych ciężarów, że czasem trudno to sobie wyobrazić.
Nieraz coś może ciążyć nam tak bardzo, że nie mamy siły dłużej dźwigać. Za wiele. Samemu się dalej nie da.
Czasem nawet potrzebny jest taki momemnt niemocy. Bo to właśnie wtedy zwracamy się cali ku Bogu, wiedząc już, że wszystko jest tylko w Jego rękach. Jak ten zwierzchnik z synagogi, który przyszedł prosić Jezusa za swoją córkę: dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie (Mt 9, 18).
Doświadczasz czasem takich momentów zupełnej niemocy? Próbujesz się wtedy zwracać do Boga? Nie łatwo jest w takich chwilach szczerze i w prawdzie stanąć przed Panem i pokazać Mu siebie. Ale kto ciebie lepiej zna?
Moja chwila niemocy trwa już ponad dwa lata i chyba raczej oddaliła mnie od Boga.
Ale wiem, że to kwestia mojego podejścia. Jestem za słaba, za duże we mnie złości i żalu do świata.
Choć przez ten ciężar moje życie pewne jest prawdziwsze i bogatsze. Tylko czasem brakuje mi siły, by się tym pocieszać...
Pozdrawiam!
Nikt nie zna nas lepiej nad Pana Boga ;)
Ciężarem jestem chyba ja sama od jakiegoś czasu... (nawet kampania wrześniowa jest tu niczym)
Czy próbuję się zwracać do Boga? zawsze to wtedy robię, bo wiem, że nikt inny nie jest mnie w stanie zrozumieć tak jak On.
A samemu nie da się żyć.
Pozdrawiam! ;)
wiem, że Jezus może mi w każdej chwili powiedzieć: Dziewczynko, mówię ci, wstań!
tylko On o tym decyduje.
na razie jednak mam kij w mrowisku
i walczę, żeby nie uciekać.
muszę zobaczyć co tam jest w środku.
czółkiem! +
ja przeżywam coś innego, może nie niemoc, ale pustkę. Taką izolację od Boga, którą sobie sztucznie sama wytworzyłam. Czekam już na nadchodzące rekolekcje, by się poskładać na nowo, by to On tego dokonał.Pozdrawiam.
My,ludzie tak często nie doceniamy Tego, który jest naszym Odpocznieniem i który chce nas ODCIĄŻYĆ. Nie zrobi tego bez naszej decyzji. Żeby zdecydować potrzeba pokory aby przyznać: Jezu! Potrzebuję Ciebie! Nie daję rady!
To niby nic a jednak... kosztuje trochę. Coś się w nas musi przełamać. Może potrzebujemy zdjąć czasem maski?
Powiem Wam kochani, że wciąż się tego uczę. Uczę się biec do Tego, który jest ZAWSZE NAJBLIŻEJ MNIE. I który rzeczywiście ZNA MNIE NAJLEPIEJ.
Próbowałam, owszem, bez rezultatu... Albo raczej z jednym - przestałam się do Niego zwracać. Wiem, że to śmieszne, takie "obrażenie" się na Boga, że nie chce mnie wysłuchać. Przecież skoro mnie zna, to wie czego pragnę. A po za tym, ostatnio wydaje mi się, że jeszcze tak naprawdę nie byłam "pod ścianą", żeby móc krzyczeć do Niego o pomoc, jakby był tą ostatnią deską ratunku. Nie życzę sobie tragedii, żeby tak było, ale na razie nie potrafię powiedzieć szczerze "ufam", "bądź wola Twoja". Zbyt dużo życiowych rozczarowań? Zbyt dużo w tym wszystkim "mojej woli". Nie wiem.
Canada
niemoc czasami dobrze robi. takie momenty są potrzebne, przynajmniej mi. wtedy najbardziej uczę się pokory i tego, że to nie ja o wszystkim decyduje. dobrze jest doświadczyć tego, że tylko w niemocy i słabości jest miejsce na działanie Boga. w takich momentach mi pomaga Iz 43, 1-5. pozdrawiam ciepło:) 3m się!
Moja NAJWIĘKSZA niemoc polega na tym, że nie potrafię w pełni zaufać Bogu i iść Jego drogami, mimo że Go bardzo kocham i ON mnie również (co mi wyraźnie pokazuje, choćby podczas tego spotkania, które opisałam ostatnio u siebie).
"Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia". Jeśli się nauczę w Nim trwać, to już nie będzie żadnej niemocy, o! ;D
Po raz kolejny notka trafiła w samo sedno mojego serducha, dzięki! ;D
Pozdrawiam! ;D
U mnie najgorsze jest chyba to, że w takich chwilach niemocny, dręczy mnie dodatkowo zwątpienie w Miłosierdzie Boga, w Jego Miłość. Powtarzam sobie, że nie powinnam tak myśleć.
A to zwątpienie i tak przychodzi w najgorszych momentach.
Niezwykle trudno jest wtedy się przezwyciężyć i jednak znów klęknąć do modlitwy.
Kiedy jest bardzo ciężko, wszystko wydaje się być trudniejsze niż to się okazuje w rzeczywistości.
Gdy rodzimy się na nowo, stary człowiek, z całą swoją samowolą - nie chce tak szybko umierać. W nas zawsze będzie coś, o czym pięknie pisał apostoł Paweł - chcemy coś dobrze, ale tego nie robimy, a wręcz wychodzi źle. Ale Bóg w swojej wielkiej miłości nie chce, abyśmy byli ugięci pod ciężarem, jakimkolwiek. Gdy w naszym sercu jest Jezus, wtedy nasze jarzmo staje się może nawet nie tyle lżejsze, ale inne, inaczej się je nosi - wiadomo że ktoś jest przy nas. Trudności w życiu nabierają innego sensu - są jak ogień, aby nas wyczyścić i zahartować, jak najlepsze srebro. Pozdrawiam serdecznie :)
Kiedyś otrzymałem od znajomego księdza cytat z Księgi Psalmów. Psalm 118, werset 8 - "Lepiej się uciec do Pana, niż pokładać ufność w człowieku." Czasem nawet udaje mi się przekonać samego siebie, że nawet ufność samemu sobie do niczego dobrego (prędzej czy później) nie prowadzi. Szkoda tylko, że udaje mi się to tak rzadko..
Ważne jest by w chwili kryzysu LĄDować u stóp Pana. On się naprawdę o wszystkich zatroszczy.
Pokój Wam.
Oleńka, fakt, życie czasem przynosi tyle, że trudno patrzeć na to jak na okazję do doskonalnia się. Ale spójrz na to tak: to co życie przynosi będzie i tak, ale to jak to przeżyjesz, zależy tylko od Ciebie. A jeśli będziesz prosić o pomoc w przejściu tego, Pana Boga, może problemy nie znikną, ale droga będzie zupełnie inna.
Agatka, cokolwiek zdemaskujesz jako ciężar, zawsze można to przedstawiać Panu Bogu. Ważne też aby szukać. No i, powodzenia z kampanią wrześniową ;)
Tea, wiesz pewnie, że każde cierpienie, które przeżywasz, może stać się też modlitwą: może je ofiarować Bogu za kogoś, w jakiejś intencji. Domyślam się, że jesteś już wycieńczona tym na tyle, że trudno Ci o tym myśleć. Ale czasem możesz modlić się też w ten sposób...
Monika M., jestem pewien, że rekolekcje będą świetą okazją. Modlę się, by przyniosły wiele owoców :)
Dorota, prawda, czasem jest tak, że trzeba uderzyć dna, żeby to 'Potrzebuję Cię Boże' z nas się wydobyło, ale dużo lepiej, jeśli potrafimy wołać jeszcze wcześniej.
Canada, jeśli coś się nie ułożyło po Twojej myśli, mimo że o to prosiłaś, to jest to też jakaś odpowiedź. Masz żal do Niego? Masz do tego prawo, ale ważne jest by znaleźć czas i też o tym z Nim porozmawiać. Panu Bogu trzeba przedstawiać wszystkie swoje uczucia, także te żalu, rozczarowania. Może udzieli Ci światła, żeby lepiej zrozumieć, czemu tak? Życzę powodzenia w docieraniu do Pana Boga! :)
Nataliii, tak w niemocy można dużo się nauczyć, jeśli postawi się wszystko na Pana Boga. Ale jest to też trudne, bo lubimy mieć wszystko pod kontrolą. Ale tak uczymy się zawierzać.
Kłosu jestem pewien, że jeśli będziesz dalej pozwalać się Panu Bogu prowadzić, to zufanie będzie rosło :) Myślę że jesteś na dobrej drodze :)
Ave, w trunych chwilach, myślę że ważne jest też, żeby zadawać sobie pytanie, skąd bierze się to zwątpienie. Kto jest źródłem tego głosu? Polecam też w wolnej chwili poczytać dzienniczek Św. Siostry Faustyny (o ile się jeszcze nie dokopałaś:).
Zim, zgadzam się, jeśli zaprosimy Jezusa do naszych zmagań, droga może się nie zmienia, ale idzie się inaczej :)
Szumo, myślę, że trzeba też dobrze zrozumieć ten fragment. Tzn. trzeba umieć odnajdywać, co stoi za intencją drugiego człowieka (czy moją własną). To pomaga podejmować decyzje. :)
Felicita hehe, myślę że to zdecydowanie, najbezpieczniejsze LĄDowanie :)
"Lepiej zrozumieć, czemu tak" Zrozumieć czemu jestem sama? Czy to można zrozumieć? A może tylko się z tym pogodzić? Bo czemu tak? Chce mi dać do zrozumienia, że jestem beznadziejna, nie warta czyjejś miłości? Zaczęłam w to wierzyć i bez Niego. Tylko, to powoli zmienia się w obojętność, a nie przybliża do Niego. A jeżeli jak twierdzą niektórzy, życie po prostu czasem układa się tak, a nie inaczej i nie jest to niczyja wina czy wola, to po co odnosić to wszystko do Boga. Zresztą powód zostaje ten sam.
Nie warta niczego. Porozmawiać... Raczej prowadzić monolog... Wiem, tak mnie nauczono, że to ja potrzebuję Jego, a nie On mnie, ale to wszystko raczej mnie od Niego oddala.
Dzięki za dobre słowo :)
Canada
oj, jakże dobrze, że natrafiłem na ten blog. Zrozumiałem parę ważnych spraw, nawet po przeczytaniu tego wpisu. Dzięki. Nie potrafię w pełni zaufać Bogu, tak jak wyżej napisał już Kłosu. Jednakże postaram się poprawić, gdyż ciągle Bóg pokazuje mi znaki od siebie, wiem dobrze, że jest w moim życiu, bardzo chcę żeby tam działał, myślę, że już niedługo w pełni mu zaufam. Dziękuję Ci za dobre słowa, dzięki którym pomagasz mi w pełni oddać się w ramiona Stwórcy.
Czołgiem!
A ja bym coś zjadł....
Ta niemoc często pokazuje nam naszą wiarę. Czyli nie zawsze jest tak jak być powinno. Warto zatem stawiać sobie pytanie, na ile wiara w Boga daje mi siłę. Skoro wierzę, to nie powinienem upadać... no właśnie... i tu już zaczynają się schodki, to w jaki sposób postrzegasz Boga. Oby ta gorliwość, która po chwili ustaje, znów rosła na tę pierwotną, o którą stale zabiegam.
Monastyczny - To, że upadamy jest jakby naturalne i nie musi oznaczać, że nie wierzysz. Jesteśmy po prostu ludźmi i upadki także są częścią życia z Bogiem. Ale z pewnością stajemy się coraz bardziej dojrzali. Tron Jego jest tronem ŁASKI. Możesz tam zawsze przyjść - po siłę, przebaczenie i wszystko czego potrzebujesz ABY IŚĆ DALEJ. Kochać to znaczy POWSTAWAĆ - jest taka pieśń :)
no właśnie, kto zna mnie lepiej?
w trudnych chwilach człowiek czuje ogrom ciężaru i pustkę w głowie i nic poza tym...przynajmniej ja tak czuje...
Czasem dobija mnie mysl, ze otrzymałem tyle łask i nie skorzystałem z nich z wielu szans jakie mi dano. Teraz przyszło mi płacic za te dawne zaniedbania! Na razie Bóg jest gdzies daleko w tle. Wiem ze jest, ale za bardzo chyba odzwyczaiłem sie od kontaktu z Nim! Może wizyty tu na tym blogu wpłyna na zmiane mojej postawy? Pozdrawiam z nad przepaści!:)
Marcccin, witam serdecznie i cieszę się z Twojej obecności. Myślę, że nasze zaufanie ku Bogu może bardzo wzrosnąć na modlitwie. Tzn. z jednej strony, gdy szczerze przedstawiamy przed Nim swoje życie, troski itp. A z drugiej strony, gdy prosimy Boga o pomoc i zapraszamy do naszego życia. Bo przez to możemy doświadczyć Jego obecności i tak rośnie nasza wiara i zaufanie ku Niemu.
Monastyczny, Dorota, jest rzeczywiście tak, że upadamy i to codziennie. Czasem mocniej, czasem lżej. Czasem przez to, że coś zrobiliśmy, czasem przez to, że czegoś nie zrobiliśmy. Ale cokolwiek by się w naszym życiu nie wydarzyło, On zawsze czeka z wyciągniętymi ramionami. Czasem trudno w to uwierzyć, bo nas na taką miłość pewnie nigdy nie byłoby stać. Ale tak jest, dlatego, że Pan Bóg jest Bogiem miłości. Do nas.
Aleksandra, dlatego warto w trudnych chwilach, o ile jest to możliwe, chociaż krótko, w myśli skierować modlitwę do Boga. O pomoc. O światło. Czasem sam się dziwię, jak Pan Bóg potrafi przemienić niektóre sytuacje.
slavkosnip, nie ma co się dołować. Pan Bóg czeka na Twój powrót przez cały czas. Nie odmawiaj Mu. :)
Kochani, dzięki serdeczne za komentarze, cieszę się z waszej obecności i obecności nowych osób. Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! :)