Łatwo się przywiązać do różnych rzeczy. Do komputera, do jakiegoś programu w telewizji, do czekolady, albo do jakiejś osoby. Do czego- lub kogokolwiek. I w sumie nie ma w tym nic złego, dopóki potrafimy wszystko tak poukładać, by leżało na swoim miejscu. Tak, by komputer nie stał się jedynym kompanem życiowym, program w telewizji najważniejszym punktem dnia, żeby czekolada nie była ucieczką od stresu, a jakaś znajomość ważniejsza od kontaktu z Tym, który jest przecież pierwszy.
Jezus wzywa nas cały czas do wzrostu, do tego żeby się zmieniać. Nie wystarczy, że nie kradniesz, nie oszukujesz i ogólnie nie wyrządzasz nikomu krzywdy. Pan Bóg pragnie od ciebie więcej. On chce być dla ciebie Bogiem. Ale nie będzie Nim, dopóki Mu na to nie pozwolisz. Dopóki nie postawisz Go na pierwszym miejscu.
Czy widzisz rzeczy w swoim życiu, które trzeba by trochę uporządkować? Jeśli tak, to pomyśl co możesz zrobić. Nie zatrzymuj się na spostrzeżeniu. Działaj i pozwól Panu Bogu działać.
hmmm... oczywiście: Internet, zakupy, słodycze, kawa... - racja. Mam swoje uzależnienia.
ale mam także niektóre z moich pasji, którym jestem w stanie wiele poświęcić. Czy hobby - może stać się "groźne"...? Jeśli jakiś film jest genialny - on staje się dla mnie właśnie punktem dnia. Koncert ukochanego zespołu - punktem miesiąca, tygodnia. Spotkanie z ważnymi dla mnie ludźmi, polowanie na książkę, której nie mogę się doczekać przeczytać - czy to wszystko też trzeba usuwać w cień dla Boga?
I jeszcze jedno - jak to zrobić, aby tak Boga uwielbiać, aby to On był w centrum mojego życia...? Cały sęk w tym, że ja nie potrafię wywołać w sobie tego uczucia. Nie umiem...
Pozdrawiam i dziękuję za inspirację.
Przeczytalam wpis i komentarz Oli, ktora moim zdaniem ma wiele racji. Ale....... hm.....a moze zwyczajnie, oddajac sie pasji, czekajac na film, koncert, ksiazke, spotkanie ze znajomymi, czy chocby zmywajac naczynia, zamiatajac podloge, czy jadac autobusem warto na chwile mysli swoje skierowac ku Bogu. Rozmawiac z nim. Opowiedziec o swoim dniu, troskach, radosciach itp. Czasami -w moim zaznaczam odczuciu- takie " pogadanki" z Bogiem sa bardziej owocne, niz dlugie kleczenie i modlenie sie tradycyjnym pacierzem, choc wlasnie ten pacierz pozwala naszej rodzinie oddac sie wspolnej wieczornej modlitwie.
"Nie wystarczy, że nie kradniesz, nie oszukujesz i ogólnie nie wyrządzasz nikomu krzywdy. Pan Bóg pragnie od ciebie więcej."
Nie ma takich. To złudzenie, że takowi istnieja . Święci uwazali (chociazby) O. Pio, ze przestępcy w więzieniach są bardziej "niewinni niz oni. Takie tam szaleństwa "dobrych-świętych" ludzi.
Jeżeli On chce jeszcze więcej to .... marny los wiekszości. Nie przewalimy tego w obecnym "wcieleniu", kurczę a chrześcijanie tylko jedno-jedyne posiadaja to wcielenie no i mizernie z nami z tego powodu(p):) Chyba że staniemy się jak większośc zachodnich chrześcijan- tylko trzeba by było te "pierdoły" o grzechu z nauczania kościoła wywalic i jest git. Oni "tu" w większości bezgrzeszni pomykają:)
Mam trochę spraw, które wymagaja poukładania i stawiam Go na pierwszym miejscu i ....jest coraz trudniej z tymi nieuporządkowanymi sprawami. na serio....tak jakby Bóg sobie odpuścił i mówił: "No... zrób cos z tym. na co czekasz? Działaj podejmuj deczyję i jazda."
Racja, Katarzyno - wiem, że można to wszystko łączyć. Nawet trzeba. Wtedy czuje się, że żyje się pełnią życia, że rozwija się siebie. Mam tylko taki wyrzut sumienia, że odczucia płynące z mojej wiary, modlitwy i spotkań z Bogiem nie są tak silne, jak te, wywoływane na przykład przez muzykę, sztukę, małe drobiazgi codzienności...
A może po prostu Bóg przemawia do mnie przez nie?
Pozdrawiam!
Podobne mam odczucia jak Ola...lista takich spraw przed Bogiem moze dluga nie jest,ale jednak jest...czasem z wygody,czasem z lenistwa,czasem tak jakos wyjdzie...nie jest to jednak wybor z wyrachowania...tak po prostu,rzeczy przyziemne,na wyciagniecie reki,namacalne...ja to moze jak ten Sw.Tomasz...
Ciekawy temat - ważny:)
Kiedyś myślałam, że Bóg chce mnie ograniczyć tą Swoją zazdrością i pozbawić wszystkiego. Ale to nie On jest złodziejem ale diabeł - tak mówi Słowo. Jeśli On chce być na pierwszym miejscu to WIE CO ROBI. Kocha nas i chce przede wszystkim naszego dobra - i On naprawdę chce byśmy byli szczęśliwi, spełnieni i nie musieli sobie wmawiać, że tak jest.
On chce przez nas działać:)
Nasze życie z Bogiem nie musi być szare i nudne! Wiem, że nasze talenty i pasje, zamiłowania - są od Niego i z pewnością nie chodzi Mu wyrzeknięcie się ich czy stłumienie. Są jednak rzeczy ważne, ważniejsze i najważniejsze. Potrzebujemy jedynie tak organizować czas by wciągu dnia SPOTYKAĆ SIĘ Z PANEM:)
Jest też tak, że możemy się dużo modlić a w sercu i tak będziemy daleko o Niego - pochłąnięci myślami o kimś innym. Tak bywa i zdarza się to każdemu.
Pan chce spędzać z nami czas, tak po prostu.
Kiedyś ktoś uzmysłowił mi, że jeśli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu w moim życiu to wszystkie inne rzeczy i sprawy są na odpowiednich dla siebie miejscach. Jeśli On jest u mnie na pierwszym miejscu to nic mnie nie zniewoli, miłość do kogoś nie stanie się nałogiem, drugi człowiek nie odbierze mi wolności. Bo jeśli w miejsce Boga postawię drugiego człowieka to nie ma wątpliwości, że będę cierpiała i to bardzo. Człowiek potrafi ranić... zdradza, oszukuje, ale przede wszystkim potrafi tak zranić, że gdy on jest na pierwszym miejscu nie wiesz już co dalej masz zrobić, jak sobie z tym dać radę... bo ten który był na pierwszym miejscu - zawiódł zaufanie, nadzieję, miłość.. podeptał godność. To tylko przykład.. jeśli w centrum mojego życia jest program telewizyjny, a Bóg jest na drugim miejscu, to do kogo się zwrócę, gdy nie będę mogła sobie poradzić? Bo programu telewizyjnego? Jasne, że mogę w telewizję uciekać przed cierpieniem, ale to na dłuższą metę nic mi nie da oprócz krótkiego zapomnienia. Bo film się skończy, po nim będzie następny który się skończy, ale trwałego szczęścia mi nie da... nie będzie mnie kochał, choćbym nie wiem jak bardzo ja kochała ten film. Znam osoby zniewolone przez np. pornografię. Pornografia na pierwszym miejscu ponad Bogiem... jest jak ... bardzo ostry nóż w ręku małego dziecka. Kaleczy Cię i w końcu przyrasta tak, że nie możesz się oderwać. Słyszałam świadectwa ludzi o tym okropieństwie.
Tak dzieje się ze wszystkim, co postawię w miejscu Boga. Ale gdy On jest na pierwszym miejscu, moje życie układa się i porządkuje. Mogę Mu dziękować za ulubiony film, za obejrzany spektakl teatralny, za koncert ulubionego zespołu.. bo to On mi daje te chwile. Stworzył mnie, dał mi słuch i wzrok, dał mi umysł, i uczucia. Stworzył mnie tak pięknie, i pozwolił, żebym oglądała i słuchała pięknych rzeczy. I Kocha mnie, i cieszy się ze mną gdy jestem szczęśliwa i cierpi ze mną. Ale cierpienie z Bogiem jest inne niż cierpienie ot tak samemu. Z Bogiem jest... inaczej. Może nie łatwo, ale łatwiej. Lżej. Chce naszego dobra. Mojego dobra, nie chcąc dla siebie nic. Czy mojrgo dobra może pragnąć tak bardzo drugi człowiek, lub prezenter programu telewizyjnego, czy aktor w ulubionym filmie? Nie. On mnie tak nie pokocha jak Bóg.
I gdy to rozważam wtedy czuję ... uwielbienie dla Niego za te wszystkie łaski.
A no i... ktoś tam wyżej powiedział, że nie może wzbudzić w sobie jakiegoś uczucia dla Boga... Nie o to chodzi żeby coś wzbudzać ;) Bóg to nie kiełbasa że trzeba Go czuć. Nawet nic nie czując na modlitwie, rozmawiasz z Nim. Jego Miłość wystarczy na Was dwoje. A im więcej się modlisz i czytasz Słowo Boże, tym więcej rozumiesz i czujesz.
Cierpliwości.
To bardzo ważne, żeby nie stawiać nic na miejscu Boga. To nigdy nie kończy się dobrze.
Tak. Ostatnio Bóg mi pokazuje, że ode mnie wymaga tego wzrostu. Sama do niedawna żyłam na zasadzie - nie kradnę, nie krzywdzę nikogo - to jest ok. Ale nie jest... I ostatnio coraz dotkliwiej tego doświadczam.
Najgorsze jest to, że nie umiem zmienić swojego życia i robi się coraz gorzej w dostrzeganiu sensu we wszystkim. Nie umiem sama nic pozmieniać, a Bóg wcale nie ułatwia.
Sorki za zamulanie i małe zaśmiecenie tematu, ale musiałam komuś napisać to, co od dłuższego czasu we mnie siedzi, bo już nie umiałam dłużej tego w sobie dusić. Chcę tylko, żeby ktoś wiedział. Z racji tej notki padło na Księdza ;D
Pozdrawiam i po raz kolejny dzięki za notkę ;D
Trzym się ;)
dziękuję za ostatnie zdanie notki. jak na razie próbuje działać sama bo tak do końca nie umiem pozwolić działać Bogu. ktoś powinien wymyślić w końcu jakiś środek na brak zaufania.
pozdrawiam:) trzymaj się!
Środek na zaufanie? Hmm za łatwo by było, Nataliii:) Daj się związać i prowadzić, jak owca. Nie wystarczy stwierdzić, że nie umiesz - zacznij od dziś, teraz... ufaj jak dziecko:)
Księże, dobra notka. Bardzo. Szczególnie w czasie wakacyjnym!
Szczęść Boże!
działam.
albo wydaje mi się, że działam.
ale najchętniej rzuciłabym to w diabły.
zawierzyć Bogu - powiedzmy, że się da.
ale zawierzyć człowiekowi - to jest wyczyn!
czółkiem! +
Ok. Ale koncert, dobra książka i dobry zespół potrafią mi dać więcej emocji, doznań, odczuć i szczęścia niż msza święta i modlitwa - o to mi chodzi.
A co to znaczy "pozwolić Bogu działać" - dla mnie bardzo niejasne. Ja muszę działać, muszę być w ruchu. Jeśli zastygnę - umrę. Jeśli przestanę walczyć - będę tylko czekać na śmierć - oczywiście w przenośnym tego słowa znaczeniu. Pozostanie mi wegetacja.
Powódź niektórym uzmysłowiła, że można stracić naprawdę całe dotychczasowe życie. Dokumenty, zdjęcia, laptopa, podstawowe ubranie do pracy, receptę na okulary, bez której nie wie się nawet, jaką ma się wadę wzroku. Trochę krucho, nie?
Niedawna awaria komputera zaskoczyła mnie ostatnio pozytywnie - ani przez chwilę nie pomyślałam o rzeczach, ktore straciłam z archiwum, o notatkach do doktoratu, tysiącach zdjęć. Krzepiące!
Pakując się szybko, jak to mówili strażacy w czasie ewakuacji z powodzi, można zabrać jedynie jedną reklamówkę rzeczy.
Pakując się na drugi świat, niczego wziąć nie mozna, ino swoje całe życie zapisane na kopii zapasowej twardego dysku ;DDD
Niezwykle łatwo jest się uzależnić od tego wszystkiego, co nas otacza.
Ja osobiście nie wyobrażam sobie rozstania z moim chłopakiem... I z osobami, które są mi bardzo bliskie.
Również mam problemy z modlitwą, z powrotem zaczęłam chodzić na spotkania mojej wspólnoty i może coś się "ruszy" :) Może dzisiaj pójdę do spowiedzi... Będzie ciężko, a jeszcze ciężej będzie od października...
Oleńka, myślę, że tak naprawdę każda z tych rzeczy jest w porządku, chodzi jedynie o to, by nie stała się dla nas ważniejsza od Pana Boga. Tzn. jeśli moje hobby sprawia, że zaniedbuję niedzielną Mszę Św., albo kolejna godzina na internecie sprawia, że nie znajduję już w ogóle czasu na modlitwę, wtedy warto zadać sobie pytanie, czy może nie potrzebuję lekkiego uporządkowania. W 99% daje się obie rzeczy pogodzić, ale to właśnie przez to, że Pan Bóg jest dla mnie na pierwszym miejscu, szukam takich rozwiązań, aby móc być i na Mszy i na koncercie. Nie chodzi, aby z czegokolwiek rezygnować, zwłaszcza gdy są to rzeczy dobre i pożyteczne, chodzi tylko, by ułożyć to w odpowiednim porządku :)
No i tak jak Katarzyna zauważyła - można zapraszać Pana Boga do swojej codzienności, nie koniecznie spędzając długie godziny na modlitwie, ale zwyczajnie w ciągu dnia, powierzając Mu cokolwiek przed nami, prosząc Go o pomoc. Im więcej się to Niego zwracamy, tym ważniejsze miejsce pozwalamy Mu zająć w naszym życiu.
Ania, myślę że jest całe mnóstwo ludzi, które stara się o więcej. Myślę nawet, że sama jesteś jedną z nich, czytając Twojego bloga. Bo to więcej znaczy, że interesują mnie ludzie dookoła. Że staram się o ich dobro. Że mam gotowe ręce do pomocy, że jestem w stanie kogoś wysłuchać. Przebaczyć. Uśmiechnąć się. Wiem, że w każdym kraju wiara ludzi jest trochę inna, mam porównanie tu w Angli, domyślam się że Niemcy też jeszcze inaczej wyglądają. Ale nauka Kościoła jest jedna, wspólna dla nas wszystkich.
Emocja, każdy pewnie co jakiś czas coś przedkłada przed Pana Boga, co jest naszą słabością. Ale o ile potrafimy to zauważyć, możemy zawsze postarać się o poukładanie.
Dorota, dokładnie tak. Myślę, że to jest ważne, żeby to zrozumieć. Pan Bóg nie chce nas pozbawić naszych talentów i pasji, i jeśli postawimy Go na pierwszym miejscu to nie znaczy, że mamy przez to zrezygnować, ze swojego hobby, kawy, czy zakupów. To wszystko dane jest nam przez Pana Boga i jest dla nas. Chodzi o to, by umieć ułożyć swoje priorytety. By nie zaniedbać tego co najważniejsze przez rzeczy mniej ważne. Jeśli poukładamy wszystko na swoim miejscu, to jestem pewien, że uda się znaleźć czas na wszystko.
Ave świetnie to wyjaśniła. Bardzo niebezpieczne może być, gdy świadomie uczynimy kogoś lub coś naszym numerem jeden. Takim bożkiem. Bo człowiek, nawet najwspanialszy, może zawieść. Bo jest tylko człowiekiem. I jeśli wszystko co mamy opieramy tylko na kimś takim, to w trudnej chwili życie nam się przewróci i stracimy grunt pod nogami. Jeśli obrzemy całe życie na Bogu, to droga z drugim człowiekiem wygląda już inaczej. Bo wiemy, że może zawieść. Ale ostatecznie to Pan Bóg jest tym, który pomaga nam przejść przez te przeciwności. I tego, że On nas nie opuści możemy być pewni.
Kłosu, jeśli Pan Bóg zachęca Cię do zmian i pokazuje różne rzeczy, to patrz na to z optymizmem :) Tylko nie próbuj zmienić wszystkiego naraz, bo tak się nie da i będziesz potem jeszcze bardziej zniechęcona. Wybierz sobie coś małego i zacznij od tego. Matka Teresa mówi: 'Rób rzeczy małe, ale czyń je z wielką miłością' :)
Nataliii, najlepszy środek jaki znam to modlitwa. "Panie Boże, spraw żebym umiał/umiała Tobie zaufać, mimo że ..., ja chcę Ci ufać, proszę pomóż mi".
Anija to zawsze jest dobra postawa - po prostu dać się prowadzić. Ale też jednocześnie wsłuchiwać się, czego Pan Bóg ode mnie oczekuje :)
TeaPrawda, czasem zawierzyć człowiekowi może być jeszcze trudniej. Zwłaszcza jeśli stracił u nas zaufanie. Ale warto dać drugą szansę. Sami dostajemy ich od Boga tyle...
Doro, mądra myśl. Nic z tych rzeczy, do których się tutaj przywiązujemy na tamten świat raczej nie weźmiemy. Dlatego warto sobie zadać czasem pytanie: jaki użytek robię z tego co jest dla mnie takie ważne. Tzn. np. jakieś hobby, czy czas z kimś spędzony, czy doktorat - to wszystko ostatecznie może stać się czymś bardzo cennym. Czymś, czym będziemy pomagać innym. Czymś, co pomże nam stawać się lepszymi. Jeśli Pan Bóg jest dla mnie na pierwszym miejscu, to przez to co robię, będę starał się nieść dobro.
Heke, czasem Pan Bóg daje nam takie osoby, które towarzyszą nam przez całe życie i dzięki nim stajemy się lepsi. Mam nadzieję, że spotkania wspólnoty pomogą Ci, ale ważne, żebyś sama też tego chciała i prosiła o odnowienie Pana Boga. Wtedy On na pewno przyjdzie. Spowiedź jest na pewno najlepszym pomysłem na odnowienie relacji :)
Jeszcze jedna tylko rzecz, o której dużo piszecie. Jak sprawić, żeby Pan Bóg był dla mnie najważniejszy, jeśli moje uczucia i emocje mi w tym nie pomagają? Ave bardzo fajnie to ujęła: Bóg to nie kiełbasa że trzeba Go czuć. :) Nasze uczucia mogą nam dużo powiedzieć, do czego tak naprawdę jesteśmy przywiązani. Ale ponad tym stoi nasza wolna wola. I możemy wybrać - poświęcam Tobie Panie Boże ten czas na modlitwię, chciaż mi się nie chce, chociaż wolałbym teraz posiedzieć na internecie itp. Mimo, że emocje będą pewnie w środku robić w nas spory zamęt, to właśnie w ten sposób stawiamy Pana Boga na pierwszym miejscu.
często to wszystko sobie perswaduję. ale wiem też, że Bóg stworzył człowieka buntownikiem. i myślę, że zrobił to z premedytacją.dlatego nie ma bezpiecznego portu. he hodos helepe esti.
Dzięki :) Już zmiany zaczęłam :)
Na początek coś, żeby mi się nie nudziło... Bo nuda mi szkodzi i to bardzo :P
Zaczęłam realizować swoje pasje :)
Trzym się ;D
A wiesz co? Ja takich starających się "o więcej", to coraz rzadziej spotykam na mojej drodze życia. Z wiekiem cos z człowiekiem się dzieje, że "moje" tzn. "jego" sie liczy. Nazbierał dóbr, przwiązał się i za nic tego sobie odpuścić. Znam takich co bardzo kochają swoich bliskich, ale sąsiada za płotu "utopiliby" w łyżce wody, bo dokucza, bo pojemniki na smieci za blisko płotu ustwił, bo jego pies ujada, bo dzieci są nieprzyjemne, bo.... Sa tacy co chca więcej, ale oni, według mnie, sa w mniejszości. Gdyby byli w wiekszości swiat wygladałby całkiem inaczej.
Pozdrawiam:)
Gdy pies sąsiada mi nie daje spać po nocach - to - jeśli nie pomogły kilkukrotne prośby z mojej strony - dzwonię na policję i zgłaszam zakłócanie ciszy nocnej.
Gdy sąsiad za płotem pali śmieci i zasmradza, i zatruwa okolice, bo nie chce mu się ich segregować i płacić kilka gorszy w miesiącu za wywóz, ale nie szkoda mu ich na alkohol - to nie powiem, że moje uczucia do niego nazwałabym w tym momencie miłością bliźniego.
Nieprzyjemne dzieci - niech sobie będą, jakie chcą, byle ktoś odpowiedzialny za nie nie dopuścił do tego, żeby uprzykrzały mi życie.
Też kocham swoich bliskich. Nie znaczy to jednak, że mam tolerować nieodpowiedzialność i chamstwo innych ludzi. W tym chamstwo i nieodpowiedzialność moich bliskich. I uważam swoje reakcje za normalne i zdrowe.
Nie wiem jak to jest, ale ostatnio dochodzę do tych samych wniosków :) Pewnie Duch Święty działa i wieje... Tak, czas spędzony na modlitwie, czytaniu Słowa czy spotkaniach z innymi wierzącymi - jest bardzo ważny, służy naszemu wzrostowi. Ostatnio czytałam w jednej książce, że jeśli ktoś mówi, że poświęca dla Boga jedynie 5 minut z 1440 nam danych na dobę i nazywa to jeszcze dumnie poświęceniem - to jest to po prostu obraza Boga. Kiedyś zawsze myślałam - jak to, tyle czasu się modlić? To niemożliwe! A jednak, Duch Święty działa... Abym nie była niedowiarkiem, który uważa, że jak czegoś sam nie doświadczył i nie widział, to znaczy że tego nie ma. Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem :)
Oleńko... Pozwól że ja Ci odpiszę.
My sami nie możemy na sobie wymusić działania Bożego. My sami nie potrafimy Go nawet godnie uwielbiać. To przychodzi z Ducha Świętego. Gdy człowiek oddaje swoje życie Bogu, gdy powierza Mu całe swoje życie... Wtedy jest cudownie, nie znaczy to że na świecie jest bajkowo, czasem wręcz odwrotnie, ale z czasem człowiek zaczyna uważać to, co wcześniej uważał za tak ważne i niezbędne, za coś małego w obliczu Bożej chwały i majestatu.
Skoro zdajesz sobie sprawę z tego, że sama nie potrafisz wielu rzeczy, o których pisze Słowo Boże - jesteś wbrew pozorom niedaleko od prawdziwego nawrócenia. Może nawet bliżej niż Ci się wydaje... Bo o to chodzi, żeby zawiesić na kołku naszą pychę, poczucie samowystarczalności, abyśmy uznali Jezusa Panem naszego życia. Wtedy na świat patrzy się zupełnie inaczej. Czy i Ty chcesz zostać Jego dzieckiem?
Ania powiedziała dodatkowo jeszcze jedną rzecz związaną z naszym tematem. Gromadzimy dobra i się do nich przywiązujemy, nie chcemy ich oddać za żadne skarby świata. Pewien Duszpasterz Akademickim, kiedyś powiedział, że to jest tak jakby robili to na tonącym statku... taki sam jest tego sens. Nasze życie jest takim okrętem. Ludzie, ten okręt tonie! Po co to gromadzić? Po co wiązać z tym sens naszego życia? Nie w tym rzecz. Jest nam powierzony czas, żebyśmy mogli dobrze przygotować się na otrzymanie obiecanej nam od Boga łaski Nieba.
Sama czasem muszę sprowadzić się do parteru, i zastanowić porządnie czy znowu rzeczy materialnie i sprawy doczesne nie przesłaniają mi Najważniejszego... .
To jest trudne, ale wydaje mi się, że co jakiś czas trzeba do tego wracać. Bo taka jest nasza natura, że ciągle zbaczamy z wyznaczonego kursu i tracimy z oczu prawdziwy cel.
Dziękuję za tą notkę ;) narobiła lekkiego chaosu w moim życiu, i pozytywnie się to dla mnie skończyło. A raczej zaczęło.
Pozdrawiam, Z modlitwą.
A ja ostrożnie oceniam innych. Ludzie na swoje "dobra" - jak to określacie - bardzo ciężko czasem pracują. Nie widzę nic złego w tym, że ludzie pragną lepszych standardów życia. Można też dyskutować, co jest w dzisiejszych czasach luksusem, a co koniecznością. Co to znaczy gromadzić dobra...? Jeśli się ma rodzinę to chyba normalne, że trzeba zainwestować w mieszkanie i samochód. To chyba normalne, że chce się bliskim zapewnić dobre, godne życie.
Ja sama marzę o własnym pięknym domu, o dobrej pracy, o dobrym samochodzie. Lubię ładnie wyglądać, używać dobrych kosmetyków. Lubię mieć odłożone jakieś pieniądze na moje pasje - książki, płyty. Nie widzę w tym nic złego, tym bardziej zagrożenia dla moich priorytetów, by żyć lepiej.
Myślę, że dokonujecie trochę schematycznego i stereotypowego rozdzielenia, tworząc tutaj dziwną kategorię ludzi, "którzy gromadzą dobra" i tych, którzy są lepsi, bo wiedzą, że celem nie jest gromadzenie.
Nie zapominajcie też, że aby pomóc innym, aby realizować w życiu Boże przykazania - w pierwszej kolejności trzeba zadbać o siebie. Na przykład: jeśli będę miała kiedyś własny dom, będę mogła adoptować dziecko.
Nie uogólniajcie - proszę.
Oleńko, nie przeinaczaj naszych słów, myślę że to raczej Ty nas oceniasz zbyt pochopnie. Nie ma nic złego w byciu bogatym, tak jak nie ma nic dobrego w byciu biednym - bieda czy bogactwo w Bożym obliczu nie mają znaczenia, a z autopsji wiem, że to właśnie biedni bardzo skupiają się na posiadaniu i pieniądzach! Ale Jezus mówiąc słowa "biada bogaczom" miał na myśli sytuację, jaka panuje do dziś w wielu rejonach świata - są tam ludzie, którzy mają wszystko, opływają w luksusy, a dookoła ludzie głodują albo sprzedają swoje córki do domów publicznych żeby mieć co jeść - w takiej sytuacji rzeczywiście biada takim bogaczom.
Odnoszę wrażenie że musiałaś gdzieś usłyszeć niezbyt jasną definicję Ewangelii, niezbyt jasne przesłanie Bożej prawdy. Kto Ci tu pisze, że to źle coś posiadać? Sama wiem po sobie, że złe przedstawienie choćby drobnego wersetu powoduje straszne duchowe konsekwencje, a czasem i psychiczne i fizyczne, może się mylę, ale odnoszę wrażenie, że masz w sobie na tym punkcie pewne przewrażliwienie, skoro tak ciągle o tym piszesz w takim tonie. Miliony ludzi zostało poważnie zranionych przez niemądrych kaznodziejów i teologów. Nam chodzi o ludzi, dla których gromadzenie jest sensem życia samym w sobie, dla których pieniądze są bogiem. Tu chodzi o postawę duchową i psychiczną i nikt nikogo tutaj nie ocenia.
Ej, ej - gdzie "ciągle o tym piszę"? - Jeden post temu poświęciłam, a Ty od razu mi mówisz, że jestem przewrażliwiona na tym punkcie. W tym momencie Ty przeinaczasz moją wypowiedź, bo coś do niej dodajesz. A ja po prostu chcę wziąć udział w dyskusji ;)
Odnoszę się do powyższych komentarzy (Ave i Ani) nie do jakiegoś "niezbyt jasnego przesłania Bożej prawdy". Odnoszę się do myśli, którą sformułowała Ania, o dobrach, do których człowiek się przywiązuje i do rozwinięcia tej myśli przez Ave: ("po co to gromadzić").
Nie twierdzę przy tym, że z komentarzy Ave i Ani wynika to, co ja zaproponowałam powyżej, ale - proponuję grzecznie próbę odmiennego spojrzenia na sytuację NIE WMAWIAJĄC NICZEGO NIKOMU I NIE PRZEINACZAJĄC NICZYICH SŁÓW.
Śmiem po prostu twierdzić, że gromadzenie dóbr ma jednak sens.
Jeśli zabrzmiało to tak, jakbym "przeinaczyła czyjeś słowa" - to przepraszam.
Nie to było moją intencją.
Przepraszam.
król źdźbła i potoku, nie wiem, czy Bóg stworzył nas buntownikami, chyba raczej sami to wybieramy... i prędzej czy później widzimy, że ten bunt nie ma sensu.
Kłosu, bardzo się cieszę! Tak trzymać, i myślę, że kreatywne zwalczanie nudy to świetny start. :)
Ania, może masz rację. Ale każdy jest kowalem swojego losu. Ty możesz być tym kimś, kto uśmiechnie się do dzieciaczków sąsiada mimo, że są nieprzyjemne, albo kto będzie potrafił na spokojnie porozmawiać o tym, gdzie pojemniki na śmieci powinny stać. Nawet jeśli otoczenie nie jest najlepsze, Ty możesz być przecież sobą. A dobroć jest zaraźliwa :)
Oleńka, to o czym piszesz - myślę, że jak najbardziej jest to normalne i zdrowe. I pewnie zrobiłbym to samo na Twoim miejscu. I również tak jak piszesz, czy piękny dom, czy dobra praca, czy dobry samochód - to wszystko jest OK. Dopóki dom jest po to by, jak piszesz, zapewnić godny byt rodzinie, samochód, żeby móc spełniać swoje obowiązki jak należy. Ale nie kupuję samochód, bo muszę mieć lepszy niż mój sąsiad, albo chcę mieć najpiękniejszy domek w oklicy, żeby mnie wszyscy dookoła podziwiali. Myślę, że rozumiesz o co mi chodzi, to byłoby właśnie takie przywiązywanie się do rzeczy. Chcę coś mieć, żeby to mieć. Bo tak mi się podoba, albo żeby mnie inni za to podziwiali. Jeśli mam coś co mnie rozwija, albo przez co mogę innym pomagać, albo co służy mojej rodzinie, to jest to dobrem i o to trzeba zabiegać. :)
Zimbabwe, myślę że to jest po prostu tak, że wiara to jest podróż. Cały czas coś się zmienia. Może najwięcej zmienia się wtedy, gdy samemu poznamy, że Pan Bóg jest Osobą. Jest kimś, z kim naprawdę można mieć relację i tą relację rozwijać. Ale to chyba trzeba samemu poznać. A kiedy już tak się stanie, nasza wiara się przemienia. Nie jest już formalnym przyznaniem się, tak należę do Kościoła, ale staje się czymś co zaczyna mieć dla nas duże znaczenie, ze względu na relację z Nim, z Bogiem. I 5 min to wtedy dla nas o wiele za mało... :)
Ave, cenna myśl. Może zamiast gromadzić rzeczy na tonącym statku, lepiej pomyśleć o zbudowaniu tratwy? Ta sama rzecz może być tak naprawdę złożona na statku, który tonie albo stać się częścią tratwy. Jak pisze Oleńka, jeśli będę miała kiedyś własny dom, będę mogła adoptować dziecko - cel, dla którego coś mamy jest tak naprawdę ważniejszy od samej rzeczy.
Kochani dzięki serdeczne, po raz kolejny udało nam się stworzyć ciekawą dyskusję, która myślę każdemu z nas coś dała. Zimbabwe i Oleńka - myślę, że obie macie racje. Po prostu dopóki to co 'mamy', mamy po to, by służyło naszemu dobru i dobru innych.
Pozdrawiam serdecznie,
z Panem Bogiem!
Racja... Mam czas na tyle spraw, mam sześć godzin na siedzenie przed kompem, na słuchanie muzyki, a nie mam pół godziny na rozmowę z Bogiem. Ale zmienię to. Pójdę do kościoła. Porozmawiam z Bogiem szczerze, przedstawię mu wszystko, chcę poczuć jego obecność. Pozdro!