Co o sobie sądzisz? Jak siebie widzisz? Jesteś raczej dobrą osobą, czy złą? Raczej można na ciebie liczyć, czy zawodzisz? Raczej interesują cię ludzie dookoła, czy zależy ci tylko na sobie? Starasz się podporządkować innym, czy innych sobie? A może jeszcze inaczej?
Pamiętam jak kiedyś na jednej z katechez ksiądz zadał nam takie pytanie: Kto z was uważa, że może być święty? Oczywiście praktycznie nikt nie podniósł ręki. Ksiądz uśmiechnął się i zaczął tłumaczyć.
Świętość, czy bycie dobrym: bratem/siostrą/ojem/matką/współbratem/etc. - to wszystko nie jest czymś niemożliwym. To jest coś, na co nas stać. Więcej, to jest coś, po co nas Pan Bóg stworzył.
Jeśli zawsze myślisz o sobie, że nie stać cię na dobro, to naturalnie przyjmujesz taką postawę.
Po co próbować być dobrym. Nie jestem taki i tyle. To samo ze świętością.
I więcej: gdy tak sądzisz o sobie, inni też tak będą o tobie myśleć. Bo w końcu kto może wiedzieć więcej o tobie niż właśnie ty! takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą (Mt 7,2).
Świętość to coś na co cię stać. Do tego Pan Bóg cię stworzył. Nie osądzaj siebie inaczej.
na świętosć, każdego stać:)
każdy został do tego powołany.
nie po to żyjemy by nie osiagnac czegoś więcej: ) amen!
No fajnie. Tyle tylko, że kosciół od wieków podaje nam "heroiczny" obraz świetego. To ktoś, kto oddał swe zycie za kogoś w obozie, to cierpiąca katusze wewnętrzne św. Faustyna. To cierpiący Ojciec Pio ( stygmaty inne cierpienia natury fizycznej i duchowej). To rozrywani na pół przez konie swięci, bo strzały się ich nie imały.... ciut sadystyczne. Nie uważasz? Ja temu nie sprostam, więc logiczne, że świętą nie będę. A jak słysze takie teksty, że pokuta, pokuta, pokuta.... bo dusze ludzkie jak liście jesienia opadaja do piekła... to w sumie dla kogo ta świętośc? Dla masochistów. Nie mam takiej natury...i sobie o tym z Bogiem pogadałam.
Pozdrawiam:)
Aniu, zacytuję za pewnym badaczem świętości o. Dubay:
" Świętość heroiczna nie jest zwykłą dobrocią, to cud świętości niemożliwy dla ludzkiej natury niewspomaganej łaską".
Dla mnie świętość to podążanie za Chrystusem bez względu na okoliczności życiowe. To On jest Drogą. Niestety tak często Go gubimy.A gubimy Go tak naprawdę przez brak modlitwy!!!
Zacytuję jeszcze:
"Doprawdy nie jest żadnym uproszczeniem powiedzieć, że główną przyczyną, dla której zwyczajnie pobożni ludzie nie zostają świętymi, jest brak u nich głębokiego życia modlitewnego. Istnieje ogromna różnica między zwykłą cnotą a heroiczną świętością, a tylko wtedy gdy Bóg całkowicie przejmie czyjeś życie wewnętrzne, można przejść od jednego do drugiego.
Mimo naszych najszczerszych i najwytrwalszych wysiłków, by pozbyć się naszych wad, nikt z nas, pracując nad nimi sam, nie jest w stanie wyplenić ich całkowicie. Zatem to Bóg musi się włączyć, jeśli mamy stać się doskonali, jak doskonały jest Ojciec niebieski, i kochać Go całym sercem".
Felicito. Ja od dziecięcych lat żyłam w srodowisku bardzo trudnym. Cierpienia tam ci było full wypas. Młodzieńcze lata przyniosły jakis tam okres krótkiego spokoju , a potem znowu jazda bez trzymanki. I wiesz co? Modlitwy u mnie był ci dostatek! Modlitwy serca.... przy wszystkim: gotowaniu, sprzataniu, zmywaniu.....nawet w nocy z jakąś "sekwencja" modlitewną budziłam sie na ustach. I .... kiedyś powiedziałam dość. Trzeba się bronić, a nie tylko modlić. I lżej mi, o wiele lżej kiedy czasami dam odczuć komuś moje niezadowolenie, złośc....bo ileż to można znosić ślepotę innych? Nie znam takiej swietej, która gotowała zupę, sprzatała i wychowywała dzieci, a przy tym cay czas się modliła wyniesionej na ołtarze. Niech kościól zakończy te "cierpietnicze" przyklady powielać- no tak, ale bez cierpienia to i Krakowa nie zbudowano. Co oni czytaja we wspomieniu swiętych? Takich, ktorych smoki pozrec nie dawały rady, których kości rozciagania na kolach wytrzynywały, takich co to w ciemnościach zyli wewnetrznych.... znoszenie tortr to swiętośc. To takie ludowe, folkowe.... i tak trza ludzi dalej tym karmic.
Szanuję Twoje odczucia. Z mojej perspektywy wygląda to w ten sposób, że cierpienie nie jest wartością samą dla siebie. Jest tą ścieżką, która prowadzi do Chrystusa. Większość ludzi pragnie żyć "na bogato", z mnóstwem przyjaciół, mieć szczęśliwą rodzinę, realizować swoje pasje. To są naturalne ludzkie pragnienia serca, które chce dobra dla siebie i bliskich. Bóg też chce dla nas szczęścia, stałego, takiego, które się nie kończy. Świętość, czyli wybór dobra, moim zdaniem nie rodzi się bez akceptacji cierpienia, od którego nie jesteśmy wolni.Znajduję się w takiej sytuacji życiowej, w której JEDYNIE Kościół daje mi prawdziwe pocieszenie. Był mi bliski od dziecka i chcę, żeby tak zostało. Wszyscy święci przeżywali tzw. ciemną noc duszy. Są to okresy posuchy, oddalenia, wątpliwości, kuszeń złego, rozproszeń na modlitwie. Nigdy nie wiesz, co dzieje się z Twoją duszą. Obie siebie nie przekonamy do swoich racji i nawet w tych dyskusjach nie o to chodzi. Pan Bóg słucha i wysłuchuje każdej skargi. Może My go nie umiemy usłyszeć? Pozdrawiam Cię w Duchu Bożym.
Widzisz Aniu, zgubiłam dużą literkę przy Panu Bogu. Mam nadzieję, że mi wybaczy. :)
Mateusz, podoba mi się Twoja postawa - bardzo optymistyczne spojrzenie :)
Ania, widzę że masz pewne doświadczenie życiowe, które - wydaje mi się - bardzo zniechęca Cię do myślenia nawet o świętości. Wiesz, ja myślę, że każdy z nas zna choćby kilka świętych. Nie takich z książki, ale takich których znamy z własnego życia, których spotykamy raz po raz, może ktoś z rodziny, albo znajomy. Nie takich, których smok nie mógł pożreć, ale takich na których patrzysz - i myślisz - Tak, to jest święty człowiek. I inspirują, żeby stać się kimś podobnym. I nie są to wcale ludzie, którzy trafią do kanonu świętych, otrzymując swojej wspomnienie w kalendarzu liturgicznym. Ale to nie szkodzi! To, że ktoś nie trafił do kalendarza, nie znaczy, że nie był święty. Tam znajdują się wybrane i rozpoznane przez Kościół postacie, które inspirują ludzi na całym świecie. Ale, jak słusznie piszesz, nie każdy święty może stanowić inspirację dla każdego. Stąd tyle różnych świętych.
Świętym, na którego ja chyba najczęściej spoglądam jest Ksiądz Bosko. Św. Jan Bosko był dokładnym przeciwstawieństwem tych cierpiętniczych świętych, o których piszesz. To był człowiek czynu, pracy. Ogromnej pracy. I wierz mi, także potrafił się postawić, gdy sprawa tego wymagała. Ale w tym wszystkim szukał Woli Bożej. Gorąco zachęcam do obejrzenia filmu o nim, albo poczytania. Mówisz też, że nie znasz świętej, która gotowała zupę, sprzatała i wychowywała dzieci, a przy tym cay czas się modliła, ten opis dokładnie spełnia np. Małgorzata Occhiena, która była mamą Księdza Bosko, a której proces beatyfikacyjny właśnie się toczy.
Kościół daje nam całe mnóstwo różnych świętych. Prawda, że może ci ciężko cierpiący są bardziej wyakcentowani. Ale może dlatego, że wielu ludziom łatwiej jest wypatrywać się w właśnie takich? Ale są też inni :)
Felicita, jak piszesz - cierpienie jest wpisane w nasze życie. Nie można tego uniknąć. Trzeba umieć je ofiarować Panu. Ale nie trzeba też szukać cierpienia, albo przyzwalać na zło (o czym jak rozumiem pisała Ania), bo życie przynosi go i tak wiele.
Stary Testament jest pełen słowa "święty". Święty był dzień - sabat, święta była świątynia i Arka Przymierza, święty w końcu miał być lud wybrany - Izraelici. W Nowym Testamencie mamy słowo "hagios" - święty, ale i oddzielony. Oddzielony duchowo od tego świata. Duchowo, ale nie fizycznie. Musimy żyć w tym świecie, być w świecie - ale nie z tego świata. Apostoł Paweł w swoich listach często zwraca się do zborowników jako do świętych:
"Zborowi Bożemu, który jest w Koryncie, poświęconym w Chrystusie Jezusie, powołanym świętym, wraz ze wszystkimi, którzy wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa na każdym miejscu, ich i naszym" - 1 List do Koryntian 1, 2. Tak samo adresowany jest 2 List do Koryntian, a w Liście do Galatów (Galacjan) mówi, że jesteśmy powołani do bycia świętymi.
Tak samo jest z nami. Choć z punktu widzenia ludzkiego zarówno członkom zboru w Koryncie jak i nam dużo brakuje do bycia doskonałymi (niekiedy nawet bardzo dużo), to jednak Bóg patrzy na nas jak na odkupionych przez krew Jezusa Chrystusa. Mimo naszych niedoskonałości. Pozdrawiam :)
stać mnie.
chcę.
nie, nie chcę świętości.
ja chcę Tatę.
wiem, to egocentryczne,
ale tak jest.
Jakubie, nie zadałeś bardzo ważnego pytania! Ja więc je zadam: Czym jest świętość. Z niezrozumienia świętości wzięło się mylne spojrzenie na tę sprawę koleżanki Ani. Świętość to nie jest cierpienie. Znoszenie tortur. DZIĘKI świętości mogę znosić cierpienie a nawet tortury.
kiedy czuję, że nadchodzi upadek, a wszystko wokół mnie wali się tak, że nie mogę się nawet na czymkolwiek wesprzeć, ale mimo to klękam do modlitwy, nie czując Boga, wątpiąc, ale mimo to klękając przed Nim - to dla mnie jest świętość. Kiedy przychodzi radość, a ja umiem za nią dziękować Bogu z wdzięcznością - to jest dla mnie świętość. Kiedy potrafię Mu dziękować za moje CIERPIENIE - choć go nie rozumiem - to to dla mnie jest świętość.
Świętość objawia się we mnie także, gdy modlitwa przestaje być obowiązkiem - ale jest oddechem. To jest świętość. I skutkiem świętości bywało już nie raz poświęcenie ludzi innym ludziom. Większe (np. Maksymiliam Maria Kolbe) lub mniejsze (matka sześciorga dzieci, która heroicznie każdego dnia wstaje z łóżka, żeby zrobić kanapki, wyprać, posprzątać, nakarmić, i mimo to ufa Bogu, i poświęca Mu swoje życie w poświęceniu swoim dzieciom) Dla mnie tacy ludzie, którzy to potrafią, są świętymi już za życia. Choć nigdy nie do końca. Bo człowiek to tylko człowiek. Nie może być świętym już teraz, ale ma DĄŻYĆ do świętości. A ona nie jest nieosiągalna. Możemy stać się Świętymi Boga, i On nas do tego powołuje. Każdy jest powołany do świętości. Nie do poddawania się torturom. Ale do poddawania się Miłości Boga, który nas kocha nad życie.
Chcę być święta. A moje upadki pokazują mi jak wiele mi do tego brakuje. Wątpiłam już tyle razy. Ale nie zmienia to faktu, że jestem powołana do świętości ;) . I ja przyjmuję to powołanie ciągle od nowa.
Mądre słowa. Po każdym upadku trzeba się podnieść, i wyciągnąć wnioski by się to nie powtarzało. Bóg bardzo pomaga wstać na nogi, modlitwa, skrucha, to dodaje nam nowych sił, bo nie wolno się poddawać.
Tylko grzech jest wprost proporcjonalny do wiary. Im człowiek bardziej umiłował Boga, tym samym każdy nawet mały błąd staje się dla niego ogromnym przewinieniem. I to jest dla wielu ciężar z którym nie mogą sobie poradzić. Zaczynają wątpić w swoją świętość, zaczynają widzieć siebie jako złych ludzi. Ale błądzić jest rzeczą ludzką, a Bóg kocha każdego.
I każdy ma powołanie do świętości, każdy ma się uczyć, i nauczać.
Wiara, miłość do Boga, siebie, i innych to podstawa by umacniać się w swoim powołaniu. I trzeba się podnosić na nowo, bo Bóg nas kocha, Jego miłosierdzie jest nieskończone, i niech to nie będą dla nas puste słowa.
A ja myslę, że wszyscy jesteśmy święci- teraz,już... nie musimy takimi się stawać. cierpienie tak, czy owak istnieje, bo tu gdzie przebywamy to takie miejsce. Cierpienie może służyc naszemu rozwojowi, ale nie musi. Jednych uświęca, inni gorzknieją.... i o ile latwiej by nam było gdybyśmy odkryli to, że wszyscy jesteśmy święci.
To ja napiszę tak bardziej osobiście ;)
Dzięki za tę notkę!!! Bo przeżywam teraz trochę trudny czas rozmyślań nad sobą, takich głębszych ;) I ta notka bardzo mi pomogła!
Jutro idę do spowiedzi i kontynuuję moją drogę ku świętości ;)
Owocnego wypoczynku w Polsce życzę! :D
Dla Boga my wszyscy, których Panem jest Jezus Chrystus jesteśmy ŚWIĘCI. Apostołowie swoje listy kierowali do ŚWIĘTYCH - wierzących braci i sióstr, czyli CHRZEŚCIJAN. Ojciec patrzy na nas przez pryzmat Swojego Syna i dlatego widzi nas świętymi. Ale JEDYNIE W NIM. 1Kor.27-31. To nas oczywiście nie zwalnia z odpowiedzialności za swoje życie przed Bogiem. Ale potrzebujemy widzieć siebie takimi jakimi widzi nas On. Jesteśmy świątynią Jego Ducha. 1Kor.6,11
oczywiście, świętość nie jest niemożliwa, ale też od tak sobie nie przychodzi. ja ostatnio nie mam siły, żeby o nią walczyć. wbrew pozorom, to bardzo trudna walka na wielu płaszczyznach, przez całe życie.
pozdrawiam:)
Zimbabwe, dokładnie tak jak piszesz - w oczach Pana Boga jesteśmy bezcenni, bo odkupieni Krwią Jego Syna. Stąd jakkolwiek nasze życie nie byłoby pokręcone, możemy mieć pewność, że jest nad nami Ktoś, kto zawsze będzie nas wspierać w odkręcaniu :)
Tea, myślę że jeśli piszesz chcę Tatę to jednocześnie pragniesz świętości. Jedno idzie w parze z drugim. :)
Ave, dzięki za bogate uzupełnienie :) Myślę, że jest dokładnie tak, jak mówisz. Jest wielka, heroiczna świętość, ale jest też świętość, której nieraz nikt nie widzi, a która - myślę - nie ustępuje wcale tej drugiej. Wszystko bierze się z serca, które cokolwiek by nie robiło, robi to z miłości do Boga.
Myśliciel, zgadzam się z tobą, nieraz te upadki właśnie sprawiają, że nie mamy siły i chęci podnosić się na nowo. I w końcu stwierdzamy, że właściwie nie ma sensu. Nie stać mnie na to. Ale wydaje mi się, że bierze się to niestety z pychy, z tego że mamy o sobie tak wysokie mniemanie, że mówimy: albo albo Panu Bogu. Albo będę święty od razu, albo wcale. Nie pozwalamy się Mu przeprowadzić, przez drogę ku świętości. Bo to za daleko, za długo itp.
Ania i Dorota, nie wiem, czy można powiedzieć że już jesteśmy święci. Pewnie na swój sposób tak, bo należymy do Boga. I tak jak piszecie (także Zim) o apostołach piszących do świętych. Ale świętymi też musimy się stawać, poprzez to co robimy. Myślę, że po prostu świętość można wyrazić conajmniej na kilka sposobów.
Kłosu, bardzo się cieszę i mam nadzieję, że spowiedź przyniesie wiele owoców! :) Dzięki serdeczne za życzenia! :)
Nataliii, prawda, że to trudna walka, a do tego nieraz trwająca bardzo długo. Ale na pewno warto. Małymi krokami do przodu :)
Kochani, dzięki serdeczne za komentarze, które naprawdę wiele wnoszą i dają do myślenia. Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem!
Dążenie do świętości to tak jak napisałeś, bycie na co dzień dobrym otwartym na potrzeby drugiego człowieka.Samo w sobie istnieje w powiązaniu z dobrem serca , sumienia i prawem Boskim